Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.
Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.
Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.
Jestem po rozmowie z Dianką.
To niesamowite, jakie zdolności ma ta pełna wigoru i słońca istota! Rozplątuje każdą zagmatwaną i pokudłaconą myśl, która gnije mi pokątnie w serduszku, umyśle i kościach. Od kilku dni nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje. Nie umiałam nazwać uczuć, emocji, podać podłoża zachowań. I było mi w tym całym kotle rozmaitości tak bardzo wszystko jedno. Jakby nagle każda sprawa była wielka i na tyle mała, że trzeba ją rozdusić i schować pod łożko. I gnić, gnić, gnić. Akceptując i nie potrafiąc zaakceptować tego chorego stanu eskalacji antytezowatości Kajowej.
Ach, cóż za paplarska poezyjność! Ale przez niezrozumienie wiedzie w moim przypadku droga do wewnętrzego porozumienia...
Popijam dawno już zaparzoną miętę i uśmiecham się na myśl o nadgryzionej kostce czekolady kawowej wrzuconej do kosza. Jakoś straciłam apetyt :).
Jutrzejszy dzień zapowiada się bajkowo - wybiorę się do Kikulca. I dzisaj mam ochotę zrobić to pieszo, czy będzie tak jutro - przekonamy się. Trzeba małej załatwić owiesss. A poza tym umówić się na jakiś terenik.
Kilka krótkich przemyśleń na zakończenie tego jakże produktywnego i sensownego posta:
- zamiast szukać ludzi czy rzeczy, które nie są dla nas ważne, nie zapominajmy o tych osobach, które o nas dbają i o tych sprawach, które nas pasjonowały do tej pory
- wytrwałość rodzi się z czasem
- przebywanie z samym sobą jest sztuką, trzeba naprawdę się postarać, aby nie zwariować
UWAGA, w następnym poście szokujące i skandaliczne zdjęcie hucuła z obciętą grzywką!
ZI END! + jak zająć się sobą z ziemi przed pracą z koniem :)
Przypływ motywacji- to ludzie, których kochasz, pasja, ale też wypoczynek, praca nad sobą troche bardziej egocentryczna: zwykła maseczka na twarz i przebiegnięte 5 km. Motywuje mnie też ambicja- podglądanie osiągnięć innych, oczywiście bez zazdrości, bo wiem, że też jestem w stanie, tylko musze popracować-> i tutaj kolejny kopniak do wzięcia sie za robote.
Życzę Wam powodów do bycia zmotywowanym :)
ZOLKA
Kobyła nie ufa wędzidłu. Na halterze problemy znikają, łeb opada w dół jakby ważył tonę, koń liże i huśta ogonem. Rozpoczynamy pracę nad zaufaniem do wędzidła czylia jazda w ogłowiu, ale bez wodzy. Do tego potrzebna jest ogrodzona z 4 stron ujeżdżalnia, takowej nie ma, ale będzie od zaraz.
Będąc przy temacie wędzidła, omówię mój system wymaganego położenia szyji i głowy.
1] Koń WYLUZOWANY.
1 rzecz jaką chcemy osiągnąć w pracy z młodym koniem jest wyluzowanie. Jest ono oznaką pełnego zaufania, uległości, rozluźnienia psychicznego oraz braku blokad fizycznych. Koń porusza się w pełnej równowadze, grzbiet maksymalnie rozciaga się (więzadło nadkarkowe pociaga za sobą więzadłą znad wyrostków kolczystych kręgosłupa), chrapy konia wręcz muskają podłoże.
Zolka- rozluźniona, ale nie w pełnym wyluzowaniu
Zolka- pełne wyluzowanie
2] Koń w NISKIM USTAWIENIU- chody robocze
Wymagamy tylko od koni które poruszają się wyluzowane w 3 chodach (niektóre konie w galopie nie są w stanie opuścić łba do samego podłoża, są wyluzowane gdy górna linia szyji jest niżej niż poziom kłębu -> patrz zdj Zolki w niepełnym wyluzowaniu). Osiągamy je poprzez wielokrotne półparady z bardzo subtelnym działaniem na pysk, przechodząc z pozycji wyluzowanej do momentu gdy pysk konia znajduje się na poziomie guza barkowego, czujemy delikatny napór na rękę, koń odpuszcza w potylicy.
Koń ma głowę ugiętą w potylicy. Szyja jest usytuowana nisko, pysk na poziomie guzów barkowych konia.
Jokasta, właść.- Stajnia Makoszka
Sasanka, właść.- Stajnia Makoszka
Zolka
3] koń w WYŻSZYM ustawieniu
Wymagane tylko od koni poruszających się bezproblemowo w wyluzowaniu jak i w niskim ustawieniu w trzech chodach. Jest efektem ćwiczeń ujeżdżeniowych, następuje gdy koń przenosi coraz więcej ciężaru ciała na zad. Często wychodzi z inicjatywy konia, który w naturalny sposób, reagując na półparadę, odciąża przód- my dbamy subtelnie o odpuszczenie potylicy i utrzymanie konia w ramach. Wysokość uniesienia szyji jest zależna od budowy konia oraz stopnia wyszkolenia. Łatwo przychodzi ono koniom typu andaluzyjskiego, o wysoko osadzonej, szerokiej u nasady szyi. Więcej pracy wymagają konie o szyi długiej.
Koń niesie się w równowadze, ma obniżony, aktywnie pracujący zad. Szyja jest wygięta na całej długości w równomierny łuk, łuk ten jest silniej zarysowany im wyższe jest ustawienie konia. Ugięcie w potylicy
Sasanka
Batang, właść. Julia Rutkowska
Escudero VII PRE, właść. Blanka Satora, autor zdjęcia- Cecylia Łęszczak
Oczywiście często będziemy uzyskiwać coś "pomiędzy".
Nie powinniśmy przykuwać ogromnej uwagi do odpuszczonej potylicy przy początkowych fazach szkolenia konia- aby nie zniechęcić go do ruchu na przód, nie prowokować nieporozumień. Koń z czasem zrozumie jak powinien się równoważyć, sam zacznie dążyć do wymaganej pozycji. Można przyuczać też konia na lonży za pomocą wypinaczy, które zapinamy tylko kiedy końsię nam na lonży w pełni rozluźni, na krótki okres czasu- stopniowo wydłużając go z lekcji na lekcję (ja i Bazio preferowaliśmy wypinacze parciane z gumowymi fragmentami- nie te z kółkiem, tylko z taką dłuższą wstawką). Drobne odstępstwa od podanych wyżej pozycji są uzasadnione przy nauce nowych elementów lub korekcji konia, u którego nie przerobiono podstaw, a także w dynamicznych ruchach na parkurze, na drągach Zawsze lepiej by nos był przed pionem niż za pionem .
Sytuacja częsta w stępie- kiedy nic od konia nie wymagam, a nie ma on powodów do ukazania mi uległości- jest rozluźniony, ale nie wyluzowany
Początki pracy zawsze niosą ze sobą nos przed pionem- i to jest normalna, PRZEJŚCIOWA sytuacja!
Niepożądane pozycje szyi i głowy:
1) "na jelenia": zarysowana wyraźnie dolna linia szyi, wysoko uniesiona szyja, pysk wysunięty do przodu. Spowodowane spięciem konia, braku równowagi, usztywnieniem jeźdźca. Długotrwale- ma destrukcyjny wpływ na kręgosłup konia, uniemożliwia dalszy rozwój wierzchowca. Piłowniem w pysku, aby sprowadzić tak spiętego konia "do pionu", powoduje się ciasną szyję (patrz niżej)
2) ciasna szyja: wysoko uniesiona szyja, głowa w pionie lub za pionem, wyraźnie zarysowana dolna linia szyi. Spowodowana piłowaniem konia w pysku przy braku rozluźnienia go- całe ciało jest napięte, grzbiet sztywny.
1) za pionem: różne powody, wariacje i sytuacje: pysk przekracza pion
Skrajna sytuacja (o zgrozo- celowa!) - hiperfleksja
Sprawy są uporządkowane, życie nabrało kontrolowanego tempa, komputer odzyskał sprawność, co oznacza jedno- WRACAM :)
Lista tematów do poruszenia:
1] od źrebola do wierzchowca:
* rozmaitość koni i ich charakterów- jak dopasować program nauczania do danego konia
* od wyluzowania do kontaktu
* "pli" czyli zgięcie i ustawienie
2] praca z ziemi - wykorzystanie w ujeżdżeniu oraz zagadnień dresażowych kilka
* magia wydechu
* znienawidzone przeze mnie ćwiczenie i jak sobie z nim radzić- przejścia z galopu do kłusa
* ustępowanie od łydki
* czym się rożni łopatka do przodu od łopatki do wewnątrz?
* magia krzyża czyli cofanie i piruet w stępie
3] własny koń
* marzenia a rzeczywistość
* dawanie sobie czasu
4] fit and healthy czyli jaka chcę być
Zaczynam od poniedziałku z nowym zapałem :)
Uradowana Artemis Diana :)
No bo po co się tyle oszukiwac? Przykrości się w życiu zdarzają, no cóż. Mama mi mówiła, że z biegiem czasu nabiera się świeższej perspektywy. A ja z mym wzrostem zauważam postęp dedukcyjno- intelektualny. Na przykład zauważyłam co to troska rodzicielska. Kiedy wreszcie zaczęłam doceniac wartośc rodziny, zaczęłam stawiac sobie pytanie: skoro tak się kochamy skąd te zgryzoty i kłótnie. Teraz wiem, że to wszystko winą niedopowiedzenia. Trzeba rozmawiac, próbowac zasmakowac punktu widzenia opozycyjnego do naszego. Człowiek jest zbyt złożony by opisac to słowami. Często próbuję rozgryśc co motywuje innych do określonych zachowań. I wtedy zauważam: żyjemy w ogromnej nieświadomości: LUDZIE SĄ INTELIGENTNI. Każdy ma swoje przemyślenia, poglądy ludzkie zawsze mają jakieś uzasadnienie. Nie ja jedna zastanawiam się co, dlaczego i skąd sie wzięło. Nie ja jedna interpretuję otaczający mnie świat. Nie ja jedna wyciągam wnioski, których gama jest nieskończenie wielka. Nie ja jedna zbieram doświadczenia życiowe. Moi rodzice byli wychowywani przez swoich rodziców, kolegowali się ze swoimi kolegami, przeżywali miłośc ze swoimi symaptiami, załatwiali interesy ze swymi interesantami.
Tak sobie siedzę i myślę, jak długo rodzina się użerała z moimi niedoskonałościami. Jaką ja byłam obrażoną na niedosyt nastolatką. Od około 2 lat przechodzę przemianę, chyba dorośleję, bo zaczynam doceniac i byc wdzięczna.
A piękne jest to, że słowami ujęłam 0,3 % tego co przemknęło mi w głowie. I tylko ja wiem o co tak naprawdę mi chodzi i skąd taki wstęp.
Można więc zauważyc, że w sieci mogę byc kim chce, mogę łgac jak chce i kreowac swoją rzeczywistośc na usłaną różami. A Wy i tak wiecie, że dodaje się najlepsze zdjęcia, wkleja najładniejsze ujęcia. Zamiast prób i błędów pojawiają się same efekty.
Wystarczy pominąc pewne fakty i z dramatu rodzi się love story.
Postanowiłam nie oglądac się za siebie i ostatecznie stwierdzam, że mi wychodzi. Postanowiłam też szczerze napisac, że niestety koniec z moją przygodą w Makoszce. Przygodą w sumie ciężko to nazwac, skoro gotowa byłam stwierdzic, że to drugi dom.
-------------------------------------------
Teraz będę już pisac normalnie :)
U konia luz blues, dopieszczony smakołykami jak święta krowa, ale widząc ile to sprawia radości ludziom, myślę, a niech tam! Skoro wystarczy pare razy pomachac rękoma, kilka wdechów i wydechów by koń się nie dopraszał o smakołyki, to niech stracę.
Póki co bywam u Bazalta 2 razy w dni robocze i na weekendy.
Ogólnie moja praca opiera się na tym co do tej pory. (o jaaaa, you don't say? )
Takie pisanie ogólnikowo to lanie wody, może napiszę co mnie spotkało w miniony weekend.
W piatek "prace polowe", sprzątanie pastwiska, boksu, siodlarni, itp, itd, jak zwykle zresztą. Z koniem popracowałam na linie, bardzo typowo, jak również zaczęłam uczyc konia sztuczek (!), o czym dowiodą filmiki, które i hope so zmontowac (faza na paskudne zaśmiecanie polszczyzny?)
W sobotę- praca na linie, potem lonża, po południu spacer w las.
W niedzielę- pięęęękny teren! Widziałam łosie! 3! Matkę i dwa młode! (domyślam się że matkę, chyba że to samotny, nowoczesny tatuś Pan Łoś). I wreeeeszcze upragniony galop po olbrzymiej łące. Ku memy zdziwieniu- w pełni kontrolowany, "pod górkę", z prawej nogi! Mimo tak dużej przestrzeni i tak rzadkiej pracy pod siodłem, koń był posłuszny :)
Zrobiliśmy też małe przypomnienie elementów ujeżdżeniowych, momentami koń testował moją cierpliwośc i konsekwencje, ostatecznie byłam zadowolona, a po tym dniu mega wypoczęta.
Postaram się poskładac filmik z wakacji, nakręcic kilka aktualnych kadrów.
+Dzisiaj doszły mi jakże wyczekiwane siodła! Jedno z nich to Stuben wszechstrony, a drugie no name ujeżdżeniowe. Obydwa do resteuracji, ale efekt ostatecznie może byc niezły.
+Kupię wędzidło podwójnie łamane, z miedzianym łącznikiem w postaci rolki, do 150 zł
Sprzedam nowy czambon 50 zł
Trochę zamieszania i w końcu żadnych efektów. W sumie nie ma o czym pisać, jeśli chodzi o hucuła, bo sytuacja w ostateczeństwie ostatecznym się nie zmieniła. No, może poza faktem, że huculak jest grubsiejszy.
(Przepraszam za odpaszające wyrarżenia, ale to ten spleen z międzywojnia na nieszanownym języku polskim tak wpływa na człeka)
Dla niewtajemniczonych zdradzę, że hucuł był w planach na sprzedaż. Być może będzie pracować jako hipcio terapeuta w przyszłym roku na podwórku obok. (?)
Makoszka, dzięki Kiniu :)
Ta, zaczyna się wstawianie zdjęć - zawsze korzystnych nazbyt i kreujących wizję wyidealizowanej rzeczywistości, która przecież składała się na tysiące chwil i chwilek o różnej treści. Co nie zmienia faktu, że lubię właśnie to zdjęcie.
+
No, dzisiaj wsiadłam na prawdziwego konia, nie na hucuła - jak to oznajmiłam Diance.
Jazda ujeżdżeniowa. Bez kantarka, bez puchatego stworka o imieniu Kiki i magicznego carrot sticka (tudzież innego kijka)! Greco S - miękki, wybijający, sadzisty i dzielący moje spięcia :). Pan Piotr miał co korygować, ale pod koniec jazdy czułam się sprężysta, wyciągnięta, rozgrzana i rozpięta w krawieckich. Mięśniach - tych u nóg i tych w kopule głownej, bardziej natłuszczonych i pofałdowanych :). Koń też zaczął być pode mną i ze mną. I był dłuższy, lżejszy i przyjemniejszy - w miarę progresującego rozumienia własnych błędów i próbie ich korekcji.
Zapamiętałam, że uważać mam na:
-rączki, bo wysuwałam je zanadto w przód i kładłam
-głowę, bo nienaturalnie przekręcałam ją w kierunku jazdy na lewo/prawo
-równomierne obciążenie i prostowanie samego siebie
-biodra i ramiona działają w zgodzie a nie kłócą się :)
(no, bo naturalsy jeżdżą siłą Woli. Wereszczyńskiej. a tu ciała nie oszukasz)
i ogólnie rzecz biorąc i wnioskując - zachowywać się bardziej NATURALNIE
o zgrozo.
I WYDŁUŻAĆ TE NOGI, nie to co we wszechstronnym siodełku pod spodem...
Kiki - lipiec 2014, niegdyś młoda i szczupła klacz huculska :)
Żarciki przaśne czy nie za bardzo?
Oceń Dianka, bo ja to mam jakiś dziwny humor w niedzielny wieczór... Koniec i bomba a kto czytał ten trąba!
Po dośc długiej przerwie poczułam potrzebę przelania moich myśli.
Nie wiem po co piszę, wolałabym żeby nikt tego nie czytał. A jednak
Czuję się zawieszona między skrajnościami, kłującą emocjonalnością kiedy jestem sama, a przytłaczającą obojętnością między ludźmi. Nie do końca rozumiem dlaczego tak się ze mną dzieję, przecież życie wielokrotnie pokazywało mi już, że nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. Tym razem nie mogę tego odnieśc do poszczególnych sytuacji, bo to co bolesne, to wrażenie, cały czas we mnie tkwiące. Wrażenie niezrozumienia i samotności wobec podejmowanych decyzji. Jeżeli wierzyłam w moją niezależnośc, to grubo się myliłam. Jeśli wierzyłam, że znajdę oparcie w ludziach, tkwiłam w tym większym błędzie. Naszczęście już się powoli otrząsam, odzyskuję pewnośc siebie i idę z życiem na kompromis, przecież nie można miec wszystkiego, ty egoistko.
Retrospekcje
Czy jest tyle słów na świecie, które są w stanie opisac ludzką wdzięcznośc? Jesli tak umieszczam je tutaj: () . Kocham mojego konia. Tyle w tym temacie :)
Jestesmy teraz w nowym domku, again. Na szczescie Bazalt jest zrównoważony i przeprowadzka nie odbiła się na jego zdrowiu czy psychice. Nie mam ujezdzalni ani siodła, ale mam czas, plany, zapał i hektary lasów wokoło. Pięknych lasów o miękkich, równych drogach.
W Makoszce koń opanował podstawowe elementy komunikacji. Miałam szczęście że dosiadła go kilkuukrotnie Pani Ewa. Ależ byłam dumna i zachwycona! Gimnastykujemy teraz się, obydwoje, bo to co sie porobiło z moimi, cholera, spiętymi nogami to jest masakra. Bazalt jest rzecz jasna idealny.
Ćwiczenia jakie teraz dopisałam do harmonogramu jazd to piruet w stępie, cofanie, zwrot na zadzie i na przodzie (już koń rozróżnia trzy ostatnie polecenia, nie zgaduje), ustępowanie od łydki i łopatka do wewnątrz. Czasem praktykujemy też powiększanie i pomniejszanie koła. W kłusie narazie bez zbyt duzych wymagań, jazda po liniach prostych, łuki, ustępowania, koła o średnicy większej niż 15 m, ale pilnuję ustawienia, niewielkiego zgięcia i kontaktu, coby się koń znowu na łopatach nie uwieszał. Czasami naprawde ładnie już to wygląda. W galopie na razie tylko bardzo duże, 30metrowe koła.
Skoki na razie max 60 cm, nieliczne większe w korytarzu.
Powolutku i do przodu
mogłabym pisac ile to Ameryk odkryłam, ale po co? może kiedyś za mój system szkoleniowy ktos zapłaci duże pieniądze? po co mam wyjawiac moje tajemnice? A może tak po prostu klawiatura mi się zacina i mnie denerwuje.
Nie, to raczej to pierwsze.
Na pewno nie dasz rady przeczytać do końca tego wpisu.
(I zjawisko zwane odwotną psychologią zaczyna działać...)
Z niewolnika nie ma pracownika. Na pewno każdy zna to powiedzenie, jest bardzo trafne. Jak ktoś musi coś zrobić, to już zrobi. Ale nigdy tak samo, jak ten, który robi coś z pasją - bo chce, bo taką ma potrzebę.
No, ale żeby chciał, to musi mieć wybór. Ten post można przeczytać lub nie. Pierwsze zdanie zamieszczone na samej górze prowokuje do tego, żeby się dowiedzieć DLACZEGO zarzucam czytelnikowi, że nie da rady przeczytać zamieszczonych wypocin. CIEKAWOŚĆ popchnie do zapoznania się z tekstem.
A na czym polega dawanie wyboru dla zwierzęcia? (np. JOIN-UP - technika oparta na końskim instynkcie)
Pamiętacie, jak pisałam o Kiki i jej niepożądanych zachowaniach? Wiele z nich przepracowałam stosując coś, co było przeciwieństwem moich własnych oczekiwań. Co to znaczy?
Weźmy na przykład taką sytuację: koń kręci się przy wsiadaniu. Czy go przytrzymam, albo poproszę kogoś, aby to zrobił i szybko wskoczę? Na pewno nie. Ale pokażę, że stanie jest jedyną rzeczą, jaką zwierz zechce robić, a do tego pozwolę mu na to wpaść niemalże samemu!
Jak? Dać koniuchowi robotę. Jeśli my nie zajmiemy się koniem, on z pewnością znajdzie sposób na zajęcie nas! Nie tak bardzo skutecznym jest lonżowanie podczas którego przez dłuższy czas koń porusza się w jednym kierunku dla "spuszczenia pary". O wiele skuteczniejsza jest praca na okrągłym wybiegu bez połączenia z koniem (lonża, wodze, lina, etc), za pomocą gestów, EWENTUALNIE po ich zastosowaniu wzmocnionych narzędziem.
Ten rodzaj przyuczania o którym dziś piszę, nie musi opierać się na konkretnym budowaniu relacji czy przywództwa, bo jeśli posiądziemy takowe, to może się okazać, że te metody staną się niepotrzebne - po prostu koń nie będzie widział potrzeby w kręceniu się, bo sbycie z nami będzie przyjemne i nieskłaniające do wiercenia się, które jest formą ucieczki i mówi nam dużo o tym, jaki koń ma stosunek do nas i zaistniałej sytuacji.
Morgan Schmidt, theideaoforder.com - świetna ilustracja :)
Wracając do odwrotnej psychologii, podam kilka przykładów zastosowania:
-koń tuż po określonym ćwiczeniu, boi się bata
Poprosiliśmy np. o odangażowanie zadu, zrobiliśmy to z intencją i użyciem bacika. Tuż po ćwiczeniu chcemy pogłaskać konia bacikiem, ale on nadal od niego odchodzi.
Podpatrzyłam u Clintona, że liczy do trzech i jeśli koń nie staje, to zaczyna ćwiczenie od nowa. I tak w kółko, aż koń nie wpadnie, że to już koniec i można "zluzować".
-koń jest nadmiernie aktywny
My prosimy o stęp, a on kłus! Ok, jak chcesz szybciej, to niech będzie szybciej - poproś o galop, dopóki sam nie zaproponuje niższego chodu.
-koń ucieka na pastwisku/ padoku/ podwórku, kiedy my chcielibyśmy podejść
Wystarczy go wtedy pogonić. Szybko zmieni zdanie, ponieważ konie od poganiania wolą święty spokój. Oczywiście niezmiernie jest ważne, KIEDY przestaniemy poganiać. Jeśli wtedy, kiedy nadal ucieka, to tylko wzmocnimy w nim chęć ucieczki. Jeśli wtedy, kiedy na nas patrzy (nawet samym uchem), przestaniemy ganiać - damy mu do myślenia.
Oczywiście fakt, że koń nie robi to, o co się go prosi nie wynika jedynie z jego niedoszkolenia czy złego wychowania. Być może to MY robimy zwyczajnie coś nie tak.
To bardzo proste i niemalże łopatologiczne przykłady, ale działają. Nie polecam ich długodystansowo, bo o wiele praktyczniejsze jest budowanie w koniu przeświadczenia, że fajnie jest z nami być, a nie - niefajnie jest z nami nie być (dzięki, Dianka!). Różnicy niby nie ma, a jednak jest ogromna. Poza tym - im większą liczbą technik żonglujemy, tym większe prawdopodobieństwo, że nie staniemy się zbyt przewidywalni, a w rezultacie - nudni dla konia. Ach, jeszcze kilka, troszkę bardziej nietypowych:
-na leniwego konia
To zabawne, że jeśli urwiemy naszą prośbę tuż po wykonaniu jej (np. poprosimy o wyeksmitowanie jakiejś dawki energii w postaci szybszego chodu czy zwiększenia zakresu ruchu) i od razu przerwiemy prośbę, sprawimy, że koń zacznie się wybudzać i interesować, a także pobudzimy go do pewnego rodzaju zabawy. To bardzo ożywcza metoda, która uczy nas brać od konia niewiele, ale następnie dostawać niesamowite rezultaty!
-na gryzienie
Koń odwraca się, żeby was ugryźć przy siodłaniu? Czemu by nie wyciągnąć wtedy marchewki? :) Całkowicie nie w moim stylu, ale kto broni spróbować. Dla konia to na pewno pozytywny szok!
Pomysły nie są moje, nie wymyśliłam ich. Jest sporo doświadczonych koniarzy, u których to podpatrzyłam lub wyczytałam.
Warto się zastanowić, czy wolimy "nie tracić czasu" i robić coś, czego koń wyraźnie sobie nie życzy i jest przez to nieprzyjemny w obchodzeniu się z nim, czy może jednak ułatwimy mu zmianę zdania - nie przez przymuszenie, ale przez dokonanie wyboru, którego skutki mu pokażemy. A to wymaga od nas wykorzystywania przez nas zdolności myślenia, poświęcenia czasu, posiadania kreatywności i cierpliwości - całkiem dobrych cech, nie?
"Uczyń niepożądane zachowania trudnymi, a pożądane - łatwymi!"
Post z kilku miesięcy wstecz, postanowiłam go wstawić, żeby nie zalegał w kopiach roboczych.
Obejrzyjcie uważnie ten filmik, ponieważ zwraca on uwagę na bardzo ważny aspekt związany z końmi. Warwick Schiller, jeden z moich ulubionych koniarzy (skupiony głównie na dyscyplinie reining, pochodzi z Australii, mieszka w USA, tam pracuje z końmi wszelkiego pokroju - od gorącokrwistych przeznaczonych do ujeżdżenia po kucyki), skłania tutaj do refleksji nad POTRZEBAMI - ludzkimi i końskimi.
Sama doszłam do wniosku, że kluczowe w kontaktach ze zwierzętami jest ich zrozumienie. Bo jak można efektywnie pracować nad czyimś charakterem, skoro nie uwzględnia się jego potrzeb?
Jeśli chcemy uważnego, ufnego, bezpiecznego, chętnego do współpracy i przyjaznego konia do końca jego życia, to musimy wiedzieć, co MY powinniśmy mu zaoferować w zamian za oczekiwane zachowanie. Przez długi czas myślałam, że z końmi można zrobić wszystko w krótkim czasie. Można je zmienić o 180 stopni w ciągu kilku/kilkunastu godzin i ograniczyć negatywny w naszym postrzeganiu wpływ ich naturalnych instynktów na rzecz relacji/wyuczonych reakcji.
Można powiedzieć, że tak bywa w istocie - czego dowodem jest Road to The Horse, ale długotrwałe efekty zależą od powtarzalności i stabilności w pracy z nimi.
Pisałam o czasie i wyczuciu, stosowaniu małych kroczków i działania za zasadzie "raz a dobrze", a także o naszych wewnętrzych strachach. Przyszła pora na odpowiedzenie sobie na pytanie: dlaczego właśnie tak?
Kobiety znacznie różnią się od mężczyzn (no nie, Amerykę odkryła) - jeśli przyjrzymy się chociażby, ilu jest koniarzy odnoszących wyjątkowo spektakularne lub po prostu szybkie i skuteczne porozumienie z końmi, to są to głównie panowie. Powód?
Ano ludzka natura. My, dziewczyny, mamy wpisane w geny: delikatniejsze, "okrągłe" ruchy, słabszą muskulaturę, wrażliwsze wnętrze i bardziej emocjonalne postrzeganie świata. Nie mówię, że każda z tych cech jest nierozłącznie przypisana KAŻDEJ kobiecie, ale zdecydowanie te nas zazwyczaj odróżniają się od płci przeciwnej. Feministki oraz Ci "subtelniejsi" panowie mogą się ze mną nie do końca zgadzać - ale chcą czy nie chcą, sprawa wciąż wygląda tak samo. Mogę nałożyć spodnie, ale to nie zmienia mojej płci, fizyczności czy psychiki. I to prawda, że jest wiele kobiet, które są zaradne, konkretne, zdecydowane i wcale nie muszą być delikatne. Tak samo - jak wielu wrażliwych mężczyzn.
Wiadomo, że płci żeńskiej jest w końskim przemyśle zdecydowanie więcej. I rzeczywiście jest kilka znanych damskich postaci, które wymieniamy bez zastanowienia kojarząc je z końmi.
Do czego dążę - płeć nie określa, czy będziemy świetnymi koniarzami. Ale zdecydowanie weryfikuje nasze naturalne predyspozycje, z którymi nie ma co walczyć. Trzeba nauczyć się je wykorzystywać, a ewentualne braki zapełniać pracą nad sobą, a także pozwalać na kształtowanie siebie przez czas, doświadczenie i rozum.
Pisałam o swoich problemach - o tych fizycznych i trochę o tych psychicznych. Wiele blokad pootwierało mi się, co nie znaczy, że mój mózg o nich nie pamięta.
Emocjonalność w świecie koni nie jest dobrą cechą. Oznacza słabość, a słabe jednostki odpadają szybko. Dlatego nasze nerwy, strach, agresja czy cokowliek, co wykracza poza balans - przenosi się na zwierzę. Ono reaguje od razu, bo jego życiową misją jest... po prostu przeżyć kolejną chwilę. A to, co zagraża życiu - może być niewielkie, nieistotne a nawet nie istniejące. Zwierzę włącza tryb ucieczki, kiedy tylko poczuje ewentualne niebezpieczeństwo (którego przyczyną, nawet nieświadomie, jest nieraz właśnie nasze zachowanie wywołane emocjami). I teraz zależy od nas - czy będziemy stawać się ich rozsądnymi przewodnikami, czy będziemy ignorować ich potrzeby i skupimy się realizowaniu własnych.
My potrzebujemy koni, nie one nas. Jeśli chcemy żyć w harmonii (która jest przyjemna, zarówno dla człowieka, jak i dla zwierzęcia), to musimy przestać być egoistami. Bo dla nas, ludzi co się niestety liczy bardzo często?
-zysk
-pieniądze
-efekt
-zabawa
-adrenalina
- połechtanie "ego", zajmowanie się własnymi sprawami
-zwyczaje, tradycje
Nikt z nas nie lubi się zmieniać, szczególnie jeśli znalazł to w miarę "wygodne, sprawdzone" miejsce. Mimo że widzimy, że coś jest nie tak, przymykamy oczy. Nakładamy klapki i wszystko znowu jest w miarę w porządku. Dobrze jest, jak coś nam się popsuje lub naprawdę przestanie wychodzić. Wtedy mamy możliwość nabrania pokory, zastanowienia się nad sobą i dokonania remamentu w postępowaniu.
Wracając do potrzeb końskich, jak myślicie, w jaki sposób je realizujecie?
Zapewniacie im opiekę masztalerską (czasem pośrednio, łożąc pieniądze za ich użytkowanie), schronienie (stajnię, wiatę, ogrodzony teren), ziemie do biegania, pożywiania się i wspólnych interakcji, dbacie o ich czystość, werkujecie czy kujecie kopyta, angażujecie weterynarza.
Teraz my potrzebujemy konia do pracy. Jaki koń jest zdatny do wspólpracy z człowiekiem? Podporządkowany i bezpieczny. Nie ładny, kary, siwy, kucyk czy holsztyn. Pokrój i fizyczne przygotowanie związane jest z konkretnym rodzajem pracy w określonych warunkach. Przy każdych przydaje się koń posłuszny.
Ludzie od zarania dziejów korzystają z narzędzi sprawiających ból, by podporządkować sobie zwierzę. Metoda szkoleniowa popularna na cały świat - strach. Czy jest to skuteczna metoda?
Zastanówmy się nad przykładem - nawet w wychowywaniu dzieci - to szanujące i kochające swoich rodziców będzie słuchało ich, bo ma taką wewnętrzną potrzebę. Bo dostało czas, cierpliwość, powód, zrozumienie, konsekwencję. Ja widziałam różne, w tym bite dzieci. Widziałam zachowanie ich i widziałam zachowanie ich rodzica. Złość, emocje, frustracja. I bunt. Narastająca nienawiść. I strach, ogromny brak szacunku do siebie nawzajem. I zerwanie z jakimkolwiek zaufaniem. I ból.
Słuchajcie, nie da się mieszać dwóch metod. Nie da się kochać i stosować przemoc (rozumianą jako wywieranie wpływu na drugą istotę pod wpływem emocji często z zadaniem fizycznego bólu) w ramach kary, bo to nie jest miłość. To nie jest spełnianie potrzeb.
To nie jest szkolenie konia w ramach pozyskiwania go jako chętnego i ufnego współpracownika. To pozorne szybkie załatwienie problemu.
"Bo nie ma czasu".
A on sobie stłamszony narasta, narasta, narasta. Aż w końcu tak narośnie, że komuś stanie się krzywda. Prędzej czy później.
Wybór należy oczywiście do nas. Przecież nikt nam nie zabrania bicia. Chociaż w ramach prawa znęcanie się jest niedozwolone. Ale przecież to zabawne, jak bardzo subiektywnie można patrzeć na samo pojęcie "znęcania się".
Ja uderzyłam konia kilkukrotnie bez uprzedzenia. Wiecie, kiedy zaczęłam? Kiedy zobaczyłam, że wiele innych ludzi tak robi. I pochwala to lub nie ma nic przeciw temu.
W samym uderzeniu nie ma tragedii, kiedy jest ono zadane we właściwym momencie, z wyczuciem, bez emocji i w określonym celu. Jeśli wykonaliśmy je pohopnie lub w chwili, kiedy koń się boi - efekt będzie odwrotny od zamierzonego.
Następnym razem: wnioski dotyczące
-odbudowywanie zaufania i równoważenie konia poprzez przewidywalność i realizowanie jego potrzeb
-hierarchia (filmik)
-miłość, czułość, przyjaźń, "słodkie", "urocze", "śliczne"
-użytkowość, cel, praca
-marchewka, jabłuszko, cukierki, kochanie, bat, nerwy
-bezpieczeństwo, wygoda, zabawa, jedzenie, przywódca, regularność, relacje
-czym powinien odznaczać się koń dobrze wychowany i jak w ciągu kilku minut ustalić z koniem porządek
Pierwszy dzień po Makoszce. Kiki grubasek. Rajdzik się szykuje!
Właśnie obejrzałam Warwicka:
W toku mojej pracy z Kiki popełniłam wiele błędów - między innymi były one spowodowane brakiem skupienia i chęcią do tego. Co najzabawnejsze, właśnie na tym filmiku dobitnie widać, że nie da się zmusić konia do skupienia się. Jego "fołkys" wypływa z poprawnego zachowania człowieka, który jest świadom swojego ciała. Nie z przymuszenia.
Lista 10 spraw, które zaburzyły naszą współpracę:
1. WYMUSZENIE
Błędny pogląd: Jeśli chcemy, żeby koń coś dla nas zrobił, to musimy dopiąć swego, nie ważne, w jaki sposób - byleby to zrobił. MA TAK BYĆ, i koniec.
Poprawka: Żeby koń coś dla nas zrobił, powinien mieć wybór. Wtedy pokaże nam, co naprawdę "myśli" na dany temat. To informacja dla nas, jaka jest rzeczywista sytuacja. Czasami koń wcale nie pokazuje nam tego, co się nam podoba, ale w ten sposób kształtuje w nas pokorę i skłania do zmiany swojego dotychczasowego zachowania lub do cierpliwszego kontynuowania poprzedniego.
2. AGRESJA
Czyli wyładowywanie złości na niewinnym stworzeniu. Pod jakąkolwiek postacią - czy to szarpnięcie na wodzach, czy kopnięcię łydką, krzyknięcie, uderzenie, a nawet wewnętrzna złość napinająca całe nasze ciało.
3. STRACH
Kiedy nie mamy zaufania do swojego ciała. I do wierzchowca, którego zachowań się nie spodziewamy lub po prostu mamy za mało wyczucia, doświadczenia i wiedzy, żeby zrozumieć sytuację i odczuwamy lęk, a nawet panikę.
4. BEZSILNOŚĆ
Bo wydaje się, że zrobiliśmy już wszystko, co tylko przyszło nam do głowy, a i tak się nie udaje. Albo po prostu nie mamy panowania nad biegiem wydarzeń, a skłaniają się one od złego do gorszego...
5. BRAK TRZEŹWEGO MYŚLENIA
Tak ogromne zamglenie spowodowane jakąś mrzonką, wizją czy celem, że dzieje się coś wbrew koniowi i jego kosztem. Brak spokojnego osądu sytuacji, tylko działanie pod presją chwili, co zazwyczaj kończy się niedobrze.
6. NADMIERNA PEWNOŚĆ SIEBIE
Skłaniająca do bezrefleksyjności i przekonaniu o własnej nieomylności (co najgorsze, nawet jeśli się twierdzi, że tak nie jest!). Wywołująca raz za razem zachowanie, które nie skutkuje,a często szkodzi.
7. MECHANICZNOŚĆ
Czyli bezmyślne powtarzanie technik, metod itd niedostosowanych do określonej chwili i wykonywanie ich bez wyczucia, zdrowego rozsądku i wnikliwej obserwacji reakcji konia.
8. ZAPOMINANIE O PSYCHOFIZYCZNYCH POTRZEBACH KONIA
Nadmierna dyscyplina, stresujące pełne separowanie od innych koni w przekonaniu, że to "oduczy" konia klejenia się do stada, trzymanie konia w długoczasowym napięciu i wiele, wiele innych działań degradujących zwierzę.
9. MA BYĆ NA "JUŻ"
Koń wymaga od nas poświęcenia czasu, sił i nerwów. Tego pierwszego jak najwięcej, tego drugiego w porcji niezwykle wyważonej a tego trzeciego w ilości śladowej i jakości stalowej. Koń uczy się szybko, ale nie w ciągu jednej chwilki - jeśli chcemy mu zakodować coś na trwałe, to musi się to powtarzać regularnie. Jeśli zwierzę boi się być odłączone niedaleko koni, nie można wymagać od niego pewności siebie i pełnego posłuszeństwa daleko w terenie. Trzeba odpracować to, co elementarne, rozbijać naukę na jak najmniejsze części i pamiętać o tym, że koń uczy się tylko wtedy, jeśli jest skupiony.
10. NIEUMIEJĘTNOŚĆ DOSTOSOWANIA SIĘ DO CHARAKTERU KONIA
Konie, tak jak ludzie - mają najrozmaitsze charaktery. Łączy ich instynkt ucieczki oraz wspólna mowa ciała. Powinniśmy umieć tak wpływać na te zwierzęta, by je równoważyć (aby były odpowiadające, ale nie płoszące się i uciekające od presji lub ogółem na nią nie reagujące).
Co najważniejsze - jeśli chcemy z koniem znaleźć wspólny język - powinniśmy mieć wiedzę na temat jego funkcjonowania i potrzeb. Przede wszystkim warto się nauczyć czytania konia i odpowiadania na jego "pytania". A także czekania na jego osobistą odpowiedź (lizanie, opuszczanie głowy, ziewanie, itd).
A, nie warto też popadać w przesadę - na rozluźnieniu owszem - powinniśmy zaczynać i kończyć, ale jeśli ustalimy stałe granice, koń poczuje się stabilniej, więdząc, że konsekwentnie czegoś sobie nie życzymy (np, napierania, dotykania nas bez przyzwolenia, itp).
Oby żadna z wymienionych 10 spraw nie spotkała nas już więcej. Miejcie się na baczności, aby nie przyszły one także do was!
Czyli lustro. Czytałam już kilka razy o tym, że konie są odbiciem człowieka. Ale jest ogromna różnica między tym, co się wie, a tym, co się przeżyje i zrozumie na własnym przykładzie.
Ostatnio doszłam do wniosku, że wiele mi się w moim koniu nie podoba. I zaczęłam się z siebie samej śmiać - bo, o zgrozo, to samo nie podoba mi się we mnie!
Jaki pan, taki kram. Ktoś spostrzegawczy powiedział.
W sobotę pojechałam (a, pardą - poszłam!) z dwoma końmi i ich dosiadającymi, kochanymi szaleńcami :) na wieś kilka kilometrów od domu. Przebyłyśmy malownicze krajobrazy i zamoczyłyśmy kopytka - we dwie. Do tego najadłyśmy się nerwosolu. Nas zjadały robalki.
Kikiszonka skopała głośno dwa "pożądne" srokate kobyły. Za każdym razem, kiedy odbiegały, nastawiała uszęta i lazła za nimi. Ach, kobył. Kto toto zrozumie?
Ma bebzon jak mustang, ale piękna jest jak zwykle.
Poza tym dopadła ją gruda. Z ośmioma hucułami w dziczy była zdrowa jak ryba, a jak tylko sprowadziłam nieco bliżej cywilizacji - zaczęła mi oczoropieć i ogrudzać. Cóż to się dzieje z tymi końmi? Na razie zostawiam jej nóżkę w spokoju, nie wygląda na nieszczęśliwą, rusza się normalnie. Ewentualnie podetnę jej nieco szczoty pęcinowe i grzywkę. Dodatkowy dostęp do tlenu raczej nie pogorszy sytuacji. Na razie się jednak nie zanosi.
Ach, wracając do tematu:
zwierzęta rzeczywiście odzwierciedlają swoich właścicieli. Kiki wychodzi z nawyków sinusoidalnie i, owszem, umie zachować się bezbłędnie, ale mimo to bardzo często kolejny raz powtórzy swe wcześniejsze zachowanie. Dokładnie tak, jak robię to ja: ze zgaszaniem światła (co niestety nie zawsze udaje mi się zapamiętać i wykonać), odkładaniem rzeczy na swoje miejsce, układaniem ubrań tuż po ich przyniesieniu do pokoju... Lekiem jest cierpliwość, schematyczność, powtarzalność, przewidywalność, uprzedzanie - bo to i ludzie, i konie lubią. Poczucie bezpieczeństwa.
Z okazywaniem emocji też u nas podobnie - i ona, i ja to takie ni wiadomo co. Niby się podporządkowywujemy, niby nam to nie przychodzi trudno, niby pewne siebie w tym wszystkim jesteśmy. Ale przychodzi co do czego, to żadna z nas nie wie, o co jednej, drugiej chodzi. Bardzo często kryjemy i chowamy głęboko to, co nam w środku siedzi i aż się gotuje. Nasz sposób myślenia może być całkiem momentalnie zmieniany, ale żeby go zmienić trwale, potrzeba nam bodźca. REGULARNOŚCI, ale i ZRÓŻNICOWANIA.
No, krótko mówiąc - równowagi.
To, co we dwie lubimy najbardziej, to jasne przewodnictwo kogoś innego. Bez niego łatwo się gubimy w nowych sytuacjach i tylko udajemy, że dajemy radę. Tak naprawdę nieraz czujemy się zagubione i szukamy czegoś, kogoś - co by nam dało kierunek.
I z pewnością można o nas obu powiedzieć, że żyjemy we własnym świecie. Jesteśmy często nierozgarnięte, zamyślone i roztrzepane. Ale sprawiamy ogólne wrażenie spokojnych i grzecznych :)...
I jesteśmy leniuchy. Ale jak zaczniemy się ruszać, to całkiem fajnie nam wychodzi :)!
A, oszukiwanie, że ma się cel, nie wychodzi z końmi. Nawet, jak nam się wydaje, że wiemy, co robimy, to tak naprawdę guzik wiemy. Koń nam powie, czy to, co robimy ma sens.
Kiki, pilnuj mnie, żebym ja cię chciała słuchać... Bo my we dwie trzpioty jesteśmy.
Dobra, spać ferajna. Bo jutro wstać, sprzątać, przemyć koniowi oczko rumiankiem, poćwiczyć, lekcje dorobić, może babcię, dziadzia odwiedzić? I nabierać mądrości poprzez karmienie się pokarmem duchowym :)
Życie jest doprawdy przepiękne.
(za kilka dni Dianka! na reszcie będę mogła jej gadać bezpośrednio do ucha :))
Dzień kolejny, tym razem z przesłaniem: jak doceniać to, co się ma; kiedy przestać i jak uczyć się na błędach.
Kiki potrafi skakać! I przepięknie rozciąga się na drążkach. Ogólnie całkiem niehuculsko potrafi podnosić nogi, ku mej ogromnej uciesze. Inna sprawa, że bez problemu mogę z nią wyjść na spacer w ręku dokąd chcę :) co mnie niezmiernie raduje. Przez dłuższy czas budowałam jej pewność siebie, aż przyszła chciwość.
Pamiętacie post o timingu? Wyczuciu?
Tam też było zdjęcie klękającej hucki. Od jakiegoś czasu mroczy mi się w głębinach umysłowych wizja jej leżącej. Co smutne, zamiast sięgnąć po czas, cierpliwość i wykorzystanie końskiej ciekawości, chęci i maleńkich postępów, chciałam to zrobić "raz a dobrze". Czyli tak, jak nie umiem.
Nie napisałam o jeszcze jednej rzeczy związanej z podobieństwami między mną a koniem: we dwie, równie zwierzęco, wpadamy w amok.
To niesamowite, w jaki sposób zwierzęta nam "wybaczają". Wyobraźmy sobie, że jeżeli nam ktoś zrobiłby ogromną krzywdę, zmuszał nas siłą do czegoś, czego nie rozumiemy i nie chcemy robić, my w tym czasie krzyczelibyśmy, szamotalibyśmy się i piszczelibyśmy... To czy bylibyśmy w stanie po niedługim czasie patrzeć na naszego oprawcę jak gdyby nigdy nic, gotowi bez uprzedzenia, zawiści i strachu kontynuować naszą znajomość?
Nienawidzę egoizmu.
Przeraża mnie jego przebiegłość, jak ohydnie szybko wlewa się do serca. Wystarczy odrobina nieuwagi, utrata czujności, nawet nieliteralne bycie samym.
Hamulec ręczny jakby przestaje działać i wszystko, co się dzieje dookoła nagle znika.
Psychopatyczne dążenie do określonego celu, zatracenie trzeźwości umysłu i osądu sytuacji.
A koń krzyczy, krzyczy, krzyczy. Dopiero zmęczenie wylało na mnie kubełek zimnej wody i nie wiadomo skąd, miałam siły nie załamać się całkowicie nad tym, co się stało i jakoś zacząć odkręcać to, co się wydarzyło.
Nie wymarzę tych sytuacji z pamięci.
Ale mogę spróbować pokazać, że umiem podejmować także rozsądne decyzje i przedstawiać je w sposób rozsądny. O dziwo, po kilkunastu minutach Kiki wyglądała, jakby mi uwierzyła.
Wiem napewno, że na razie odpuszczam sobie kładzenie do momentu, kiedy będę w stanie zadbać o sprawy mniejsze, a przede wszystkim sprawdzę własną cierpliwość, która poprzez niezdrowe pragnienia została ogołocona z zapasów. Dla każdego, kto jest chętny nauczyć tego swojego konia na komendę, polecam bardzo ciekawy filmik:
Dobrze jest, jak wychodzi. Bo wtedy się uśmiechamy, cieszymy i jesteśmy dumni.
Ale jeszcze lepiej, kiedy nie dostajemy tego, czego pragniemy od razu. Bo właśnie wtedy rozwijają się w nas cudowne cechy, a także ujawnia się, co naprawdę mamy w naszym wnętrzu.
Odwaga znajduje się w zdecydowaniu się na spojrzenie prosto w twarz naszym uchybieniom i podjęciu się wyjawienia na głos wszystkiego, co przynosi hańbę i wcale nie lubi być mówione głośno.
Ech... No to wio!
Jestem niestabilna emocjonalnie. Jeśli nie chcę robić krzywdy, powinnam pilnować się tego, co jestem w stanie zrobić. Widzę, że warto jest robić mniej i nie ma w tym niczego złego, warto także nie polegać tylko na sobie i prosić o pomoc, o komentarz. Jakiejkolwiek życzliwej duszy.
Ostatnio wydarzyło się parę koniastych rzeczy, ale że tempo życia jest zawrotne nie zdołałam na bieżąco spisywać.
Siedziałam na Baziulku, na samym halterze i linie. Mam bardzo fajne siodełko Winteca "close contact", czułam pod sobą ruch każdej nogi i każdą zmianę mięśni grzbietu.
Jeździłam około 7 minut, poprzedzając to pracą na linie nad wygięciami.
Po odpowiednim przygotowaniu z ziemi Baziunio:
* nawet nie drgnął przy wsiadaniu i stał dopóki nie dostał sygnału
* podążał za komunikatami dawanymi dosiadem, łydkami oraz za wskazywaniem ręką kierunku i tempa
* od razu nauczył się ustępowania od łydki oraz piruetu w stępie (wykonał ćwiczenia bez zawahania, jakby były oczywiste, a ja dzięki mojemu siodłu mogłam wyraziście prowadzić go samą miednicą :) )
* kiedy nie wymagałam zmian schodził z głową do samej ziemi
Jestem przeszczęśliwa!
Zgłębiam też ostatnio tajniki biomechaniki ruchu koni, dzięki świetnej książce Karin Blignault i artykułom w internecie.
Zamieszczam linki o końskim kręgosłupie, które pomogły mi zrozumieć co to kissing spines i jak jeździć by tego nie pogłębiać :)
Jeśli ktoś jest zainteresowany tematem:
Istota kissing spines: trwałe zejście i nacieranie wyrostków kolczastych.
W internecie znajdzie się wiele informacji na temat tego schorzenia.
Bardzo charakterystyczna zmiana w wyglądzie konia :
Wszystkie te cechy widziałam u Bazia w dniu kiedy go poznałam, na szczęście Bazio ma tą wadę rozwiniętą w niewielkim stopniu:
Ponadto koń często podnosił tylną nogę w charakterystycznym ruchu:
Zdjęcie z internetu
JEDYNYM możliwym rozwiązaniem problemu jest "uwolnienie" grzbietu konia z napięcia. Weterynarz zalecił lonżowanie na czambonie, co w sposób mechaniczny skłania konie do przyjęcia pozycji służącej prawidłowej pracy grzbietu.
Zdjęcie z internetu
Ja jednak rozpoczynając pracę z koniem zawsze zaczynam od problemów psychicznych i behawiorystycznych. Rozwiązując je i ucząc Bazia posłuszeństwa, zaufania i szacunku uzyskałam jego pełne rozluźnienie psychiczne pociągające za sobą rozluźnienie fizyczne.
Najpierw Bazalt opuszczał głowę do samej ziemi w geście oznaczającym posłuszeństwo i uległość. Z czasem ta pozycja zaczęła dla niego oznaczać prawdziwy komfort fizyczny i psychiczny. Teraz koniuch dąży do "tego miejsca" (por. Karin Rohlf) w każdej możliwej okazji.
Do tego dołączam codzienny streching i masaż.
sprzedam nowy, nieużywany czambon
To jest prawdziwe piękno i magia "naturalu". Pomóc koniowi zrównoważyć się na tyle by był zdrowszy, bezpieczniejszy i szczęśliwszy :)
Bazio obdarza mnie wspaniałymi uczuciami i emocjami. Po raz pierwszy w życiu koń zasnął mając głowę na moim brzuchu. Jakie to cudowne wie tylko ten, kto tego doświadczył :)
Bazalt jest niebywale inteligentny. Ostatnio podczas pracy na dwóch linach zaproponował mi kilka kroków ciągu. Bardzo łatwo przychodzi mu też rozluźnienie. Kiedy go lonżuję schodzi z głową do samej ziemi, muszę tylko pilnować wygięcia, szczególnie na prawą, gorszą stronę.
Zolka też jest spokojniejsza, dzisiaj i wczoraj dała sobie spryskać ranę bez odskakiwania i kręcenia się w kółko, wystarczyło trochę cierpliwości i nie napinanie liny.
Filmik z "parku habituacyjnego" wkrótce, jak dostanę, wkleję tutaj, w tym poście! :)
Na razie foto:
W piątek miałam jazdę która dała mi wiele do myślenia.
Z jednej strony dobitnie uświadomiła mi istotę półparady oraz fakt jak bardzo zamkniętą mam górę ciała a jednakowoż pojawiło się w mojej głowie wiele wątpliwości co do kontaktu.
Koń na którym jeździłam miał zdecydowane braki w rozluźnieniu, stanowiącemu wg mnie podstawę w pracy. Przy stępie początkowo był łeb na hejnał, spięty chód i ogólny brak zaufania. Mimo mego zdziwienia zrobiłam to co jest zgodne z moją logiką- na swobodnej wodzy prowadziłam konia dosiadem cały czas chwaląc i prosząc o rozluźnienie. Udało mi się uzyskać opuszczenie szyji i swobodny wykrok.
Komenda do kłusa. Nabrałam wodze i nagle bardzo się zdziwiłam... Koń zadarł łeb tak jak na początku. Nie pomogło ponowne oddawanie wodzy, uspokajanie, spięcie pozostało. Mimo to polecono mi abym "przesunęła wędzidło" i w tym momencie koń rzeczywiście ustąpił i ustawił głowę w roboczej pozycji. Kontakt jaki uzyskałam wydawał mi się totalnym ciągnięciem i zmuszaniem konia do odpowiedniej fizycznie sylwetki. Mięśnie pracowały prawidłowo, ale sposób uzyskania takiej postawy wymagał mechanicznego skłonienia konia, przy psychicznym totalnym spięciu. Każda moja nieuwaga była wykorzystywana przez konia i wychodził on nad wędzidło, co było dla mnie jasnym komunikatem, że koniowi nie podobała się tamta pozycja. Przejścia były fatalne. Gdybym miała pozostać w zgodzie z sobą, rozluźniłabym konia dynamicznym kłusem na oddanej wodzy, a potem stopniowo próbowała nabrać kontakt półparadami, dużo chwaląc i odpuszczając.
Miałam mętlik w głowie: koniowi wyraźnie brakowało samoniesienia. Uważam, że koń najpierw powinien umieć sam się równoważyć, potem poddawać w kontrolę potylicę, lekko ustępując działaniu wodzy. Uczucie wiszenia na pysku i ciągnięcia nie wchodzi w grę. Myślę że nie na tym polega oparcie na wędzidle- ma ono być prowadzeniem, chętnym i nie wymuszonym.
Z drugiej strony dostałam ważną lekcję.
Jestem świadoma tego, że jeździłam na koniu szkółkowym, wystawianym do jazdy pod wielu różnych jeźdźców. Ja też nie dałam z siebie 100%, dominowała u mnie góra ciała nad dołem.
Trzymałam wodze, nie pozwalałam by wysuwały mi się z palców, z czym często mam problem jeżdżąc na Faworce. Ponownie rozjaśniło mi się w głowie co do prowadzenia za zewnętrznej wodzy (kiedy już koń na którym jeździłam miał ustawioną głowę reagował fajnie, całe to moje ględzenie to na temat sposobu uzyskiwania takiego rezultatu).
Ehh, nie da mi to spokoju póki nie siądę na konia i nie zweryfikuję treści.
Dziękuję Kini za nocleg, bardzo fajnie było się wreszcie zobaczyć!! <3 p="">
Dziś i wczoraj Bazio był wspaniały.
Wpierw spacerek z ambitnym łażeniem po górkach, po południu "park habituacyjny".
Koń był rewelacyjny, wcześniej nigdy nie widziałam go aż tak rozluźnionego.
Filmiki i zdjęcia wkrótce, jak dostanę.
Wczorajszy dzień był bardzo owocny. Wreszcie nie mogę sobie nic zarzucić. Byłam od początku do końca fair z koniem, udało mi się wybrać te najwłaściwsze ruchy, zachowałam spokój w "kryzysowej" sytuacji.
Bazio jest bardzo słabo i bardzo nierówno wygimnastykowany. Praca w prawą stronę sprawia mu duże problemy, albo kładzie się do środka i pędzi jak wariat albo odchyla głowę na zewnątrz. Wczoraj znalazłam z nim wspólny język, skorygowałam to co trzeba i dałam mu robić swoje. Tak naprawdę pierwszy raz przestałam się na niego jak durna gapić. Ciężko oderwać wzrok od takiego przystojniaka, ale musiałam się przełamać. Przestałam sprawiać wrażenie że czegoś wciąż oczekuje i to był punkt kulminacyjny- koń zachowywał rysunek koła, pracował w równym tempie z niską szyją i aktywnym zadem. Dużą rolę odegrało też inne zapięcie liny do haltera. Bazio przestał krzywić się w potylicy kiedy nacisk pojawił się w innej części głowy.
Przestałam wymagać i koń zaoferował mi więcej. Zawsze tak jest, trzeba minimalizować oczekiwania i pozwalać koniowi samodzielnie się równoważyć.
W tym momencie chciałam jeszcze raz przypomnieć o ważnej rzeczy:
koń musi umieć odróżniać kiedy prosimy go o ruch, a kiedy ma stać, nie ruszać się i się wewnętrznie rozluźnić. Zasadniczo- odróżniać postawę bierną od czynnej.
Prostymi słowami postaram się rzecz ująć.
Kiedy chcemy by koń coś zrobił robimy się więksi- wyprostowani, ze wzrokiem skupionym w konkretnym miejscu.
Pragnąc by koń przestał robić coś, o co go poprosiliśmy, robimy głośny wydech, opuszczamy ramiona i głowę w dół, podchodzimy do niego mówiąc mu jak bardzo jest wspaniały.
Po kilku/nastu/dziesięciu powtórzeniach czterokopytny będzie reagował na sam (wyraźny!) wydech.
Ważna jest intencja! Wiadomo że żyjąc oddychamy. ALE dopóki wydech nie będzie przez nas kontrolowany i zamierzony w jakimś tam celu, sygnałem nie będzie, logiczne.
Jest to podstawowe, według mnie, w dalszym etapie szkolenia konia, także z siodła.
Pisała o tym bodajże Karen Rohlf, osobiście przekonałam się o tym wielokrotnie. Najprostszym sposobem pokazania koniowi, że zrobił to o co go prosiliśmy, jest rozluźnienie się i głośny wydech.
Okej, teraz wracam do tematu Bazia: a co robić, kiedy chcemy żeby koń kontynuował czynność? Cały czas kontrolowałam Bazia, patrzyłam się na jego ciało, utrzymywałam jego ruch z pomocą bacika, a wygięcie pulsująco liną. Efekt był mierny. Nagle w głowie taki skrót myślowy: "cholerka, jakby ktoś cały czas gapił mi się przez ramię jak np. piszę posta, też nie mogłabym się skupić na zadaniu". W tym momencie zaczęłam patrzyć się przed konia i delikatnie w dół. Uzyskałam to co chciałam, a koń przestał czuć się taki skrępowany.
Czasami zapominam jak bardzo Bazalt jest czuły i wrażliwy.
Nauczyłam go zatrzymywania się na śladzie, stania dopóki nie podejdę, pogłaszczę go, a także dopóki nie wrócę na środek koła i nie wyślę go ponownie. Początkowo od razu ruszał, z czasem zrozumiał, że nie tego oczekuję. Ze śmiechem patrzyłam jak drżą mu mięśnie i jak balansuje ciałem to w przód, to w tył, czekając na sygnał naprzód. Dzięki moim przejrzystym zasadom (robi coś póki nie dostanie sygnału "zwalniającego") Bazalt jest bardziej rozluźniony, a ja bardziej przewidywalna. W dodatku koń skupia się na mnie cały czas, nie w obawie o przykre konsekwencje, ale w oczekiwaniu na kolejne zadanie. Wspaniale, wspaniale!
Wczoraj zaczęłam też go przyzwyczajać do pracy na dwóch lonżach. Szybko zaakaceptował dyndające po bokach liny.
Mam już z nim wyrobione podstawy do przełożenia na siodło- ustępowania, zwroty, łopatki, cofanie.
Praca na lonży też zaczyna wyglądać w porządku, jeszcze kilka sesji i wprowadzę ogłowie, potem czambon, pod koniec czerwca wypinacze. W między czasie kawaletki i łażenie po górkach, a także w planach jeszcze jedno, ale o tym innym razem.
No... prawie. Hucuł jest w odległości pół podwórka+kawałek ulicy+kawałek dróżki, czyli 3 minuty od domowej furtki. Miło jest czasem przyfrunąć do niej na 2 minutki na pastwisko, żeby powybijać żądne krwi robaczki oraz podrapać ją po zadku.
Tydzień temu przeszłyśmy około 10 km, hucuł lazł w siodło ubrany krok w krok za mną (ja z kolei w plecak ubrana) przez chodniki, asfalty, łąki, drogi piaskowe, metalowy mostek nad Włodawką, lasy, podwórka przed blokami, podjazdy, kamieniste zjazdy... Uff, było gorąco. Słońce prażyło, w plecaku suwak się popsuł, na obrzeżach miasta zatrzymałyśmy się na podwieczorek (Kiki wcinała trawę koło chodnika, ja - kanapkę z serem siedząc na krawężniku), męczyłam ją w połowie drogi wchodzeniem do kałuż i błagałam, żeby się napiła. Ale ona z jakiegoś jeziora pić nie będzie. Trawa według niej jest bogatsza w płyny... We Włodawie czekał dziadzio z owczarkiem niemieckim długowłosym - swym psem. Towarzyszył mi kawałek drogi. No, na sam koniec poszłam z nią do domu, żeby zostawić rozwalający się plecak i ruszyłyśmy do kolegi, u którego teraz mieszka. Na ostatni odcinek wsiadłam, a co. Żeby nie było! Trzeba się w końcu z siebie trochę pośmiać i jakiś żarcik sytuacyjny na dobre wejście przytoczyć :)
Wieczorami przychodzę regularnie, ażeby pojeździć - stopniowo, planuję tydzień po tygodniu zwiększać wymagania: od niedzieli zaczęłam energiczne stępy z dodatkiem kłusa (kółko po ujeżdżalni na dwie strony, dzisiaj po dwa koła na dwie strony, jutro po cztery... itd). W czwartek laba totalna od panny Kai a pod koniec tygodnia wyjścia w teren. Za tydzień zaczną się luźne, swobodne galopy. W międzyczasie wysilamy się także umysłowo i uczymy się: stać w miejscu, kiedy Kaja łazi dalej i robi różne głupiaste rzeczy (czyt. skacze, klaszcze, tupie, macha kończynami, biega, itp), włazić pewnie w kałuże, nie bać się ogromniastych płacht i zakrywania oczu a także stopniowo coraz dłużej skupiać uwagę. Tylko Kaja musi jeszcze mocniej wypuścić powietrze z płuc i przestać czasem reagować starymi reakcjami. Być fair na 100%. Może jeszcze chwilkę przed wakacjami uda mi się zacząć zabawy: będziemy uczyć się "sztuczek" dla poprawienia uwagi i zaufania do siebie nawzajem. A także aby wytworzyć u mnie jeszcze większe pokłady cierpliwości i rozkładania ćwiczeń na jak najmniejsze i najkrótsze cząsteczki. W następnych tygodniach wejdą kawaletki, mini skoczki, średnie skoczki (ok 50 cm) najpierw luzem, potem w siodle, na koniec ze mną na grzbiecie.
Powyżej są jedynie plany w fromie pisemnej, wszystko zależy od mojego czasu i od poziomu, na jakim Kiki w danym momencie będzie. Jeśli zobaczę, że nie jest gotowa na coś, nie będę brnąć dalej tego samego dnia. Zrozumiałam już wcześniej, że trzeba nagradzać szczerze i ostatecznie to, co nam się naprawdę podoba - a co najlepsze, nie musi to być nic spektakularnego. Ważne, żeby - cokolwiek to jest, było wykonane z chęcią i staraniem.
Muszę także pamiętać o rzeczach ważniejszych i co do nich upewniać się w pierwszej kolejności. Koń jest zadbany - ma picie, jedzenie, koleżanki, schronienie i pastwiska - praktycznie mnie nie potrzebuje. Dlatego wszystko w miarę możliwości. Zobaczymy, mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić w życie jak najwięcej ze sfery planów. Ponadto chciałabym, aby koń był pozytywnym motywatorem, nagrodą za wysiłek w bardziej podstawnych życiowych płaszczyznach i aby pozostał w atmosferze czasu wolnego. Cudnie jest wtedy, kiedy zwierzę sprawia radość, ma odpowiednie miejsce w naszym życiu i nie koliduje ze sprawami wagi cięższej :) Dobre słowa (mniam mniam), o których przy okazji myślę, to "równowaga jest przyjemna". Balans!
Z tym u Kai bywa trudno, ale jest on osiągalny. No cóż, pracujemy nad sobą.
Pozdrawiam cieplutko - a teraz idę pod prysznic, bo ponoć zafetorzyłam koniuchem calusieńki domek <3