Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

poniedziałek, 26 maja 2014

Chodzi Kiki koło domu...

No... prawie. Hucuł jest w odległości pół podwórka+kawałek ulicy+kawałek dróżki, czyli 3 minuty od domowej furtki. Miło jest czasem przyfrunąć do niej na 2 minutki na pastwisko, żeby powybijać żądne krwi robaczki oraz podrapać ją po zadku.

Tydzień temu przeszłyśmy około 10 km, hucuł lazł w siodło ubrany krok w krok za mną (ja z kolei w plecak ubrana) przez chodniki, asfalty, łąki, drogi piaskowe, metalowy mostek nad Włodawką, lasy, podwórka przed blokami, podjazdy, kamieniste zjazdy... Uff, było gorąco. Słońce prażyło, w plecaku suwak się popsuł, na obrzeżach miasta zatrzymałyśmy się na podwieczorek (Kiki wcinała trawę koło chodnika, ja - kanapkę z serem siedząc na krawężniku), męczyłam ją w połowie drogi wchodzeniem do kałuż i błagałam, żeby się napiła. Ale ona z jakiegoś jeziora pić nie będzie. Trawa według niej jest bogatsza w płyny... We Włodawie czekał dziadzio z owczarkiem niemieckim długowłosym - swym psem. Towarzyszył mi kawałek drogi. No, na sam koniec poszłam z nią do domu, żeby zostawić rozwalający się plecak i ruszyłyśmy do kolegi, u którego teraz mieszka. Na ostatni odcinek wsiadłam, a co. Żeby nie było! Trzeba się w końcu z siebie trochę pośmiać i jakiś żarcik sytuacyjny na dobre wejście przytoczyć :)
Zdjęcie widoku w międzyczasie podczas drogi

Wieczorami przychodzę regularnie, ażeby pojeździć - stopniowo, planuję tydzień po tygodniu zwiększać wymagania: od niedzieli zaczęłam energiczne stępy z dodatkiem kłusa (kółko po ujeżdżalni na dwie strony, dzisiaj po dwa koła na dwie strony, jutro po cztery... itd). W czwartek laba totalna od panny Kai a pod koniec tygodnia wyjścia w teren. Za tydzień zaczną się luźne, swobodne galopy. W międzyczasie wysilamy się także umysłowo i uczymy się: stać w miejscu, kiedy Kaja łazi dalej i robi różne głupiaste rzeczy (czyt. skacze, klaszcze, tupie, macha kończynami, biega, itp), włazić pewnie w kałuże, nie bać się ogromniastych płacht i zakrywania oczu a także stopniowo coraz dłużej skupiać uwagę. Tylko Kaja musi jeszcze mocniej wypuścić powietrze z płuc i przestać czasem reagować starymi reakcjami. Być fair na 100%. Może jeszcze chwilkę przed wakacjami uda mi się zacząć zabawy: będziemy uczyć się "sztuczek" dla poprawienia uwagi i zaufania do siebie nawzajem. A także aby wytworzyć u mnie jeszcze większe pokłady cierpliwości i rozkładania ćwiczeń na jak najmniejsze i najkrótsze cząsteczki. W następnych tygodniach wejdą kawaletki, mini skoczki, średnie skoczki (ok 50 cm) najpierw luzem, potem w siodle, na koniec ze mną na grzbiecie.

Powyżej są jedynie plany w fromie pisemnej, wszystko zależy od mojego czasu i od poziomu, na jakim Kiki w danym momencie będzie. Jeśli zobaczę, że nie jest gotowa na coś, nie będę brnąć dalej tego samego dnia. Zrozumiałam już wcześniej, że trzeba nagradzać szczerze i ostatecznie to, co nam się naprawdę podoba - a co najlepsze, nie musi to być nic spektakularnego. Ważne, żeby - cokolwiek to jest, było wykonane z chęcią i staraniem.
Muszę także pamiętać o rzeczach ważniejszych i co do nich upewniać się w pierwszej kolejności. Koń jest zadbany - ma picie, jedzenie, koleżanki, schronienie i pastwiska - praktycznie mnie nie potrzebuje. Dlatego wszystko w miarę możliwości. Zobaczymy, mam nadzieję, że uda mi się wprowadzić w życie jak najwięcej ze sfery planów. Ponadto chciałabym, aby koń był pozytywnym motywatorem, nagrodą za wysiłek w bardziej podstawnych życiowych płaszczyznach i aby pozostał w atmosferze czasu wolnego. Cudnie jest wtedy, kiedy zwierzę sprawia radość, ma odpowiednie miejsce w naszym życiu i nie koliduje ze sprawami wagi cięższej :) Dobre słowa (mniam mniam), o których przy okazji myślę, to "równowaga jest przyjemna". Balans!
Z tym u Kai bywa trudno, ale jest on osiągalny. No cóż, pracujemy nad sobą.

Pozdrawiam cieplutko - a teraz idę pod prysznic, bo ponoć zafetorzyłam koniuchem calusieńki domek <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz