Poświęć tyle czasu, ile dana rzacz wymaga (Take the time it takes).
Tom Dorrance
Pracuj razem z koniem, a nie przeciw niemu.
Craig Cameron
Wracaj z zajęć z koniem z mokrym czaprakiem.
Clinton Anderson
Co te cytaty mają ze sobą wspólnego?
1. Na kursie JNBT wytłumaczono nam o komunikacji międzygatunkowej - o tym, czym jest, jak wyglądają najróżniejsze jej przypadki a w końcu jak można ją wykorzystywać do pracy z końmi. Proces nauki przy użyciu mowy ciała zrozumiałej dla nieparzystokopytnych jest o wiele krótszy, niż ten oparty o tradycyjne metody. Jednak nauka - jak zostało powiedziane - jest procesem. Nie pojedynczym wydarzeniem. Koń, tak jak człowiek, by przyswoić nowe rzeczy potrzebuje przerw. Intensywniejsza praca jego szarych komórek często przejawia się podczas przelizywania i przeżuwania (konia, nie człowieka :)) - geście podporządkowania, ale też rozluźnienia i zapisywania w pamięci informacji. Taki przycisk "enter".
Jak wygląda nauka kroczek po kroczku? Jak zabawa w ciepło-zimno. Na początku potrzebne nam jest końskie skupienie - okazane poprzez skierowanie obojgu uszu na nas. Bez tego nie nauczymy konia niczego. Andrzej Makacewicz przyrównał tą sytuację do nauczyciela i ucznia siedzących w klasie. Uczeń nic nie przyswoi, jeśli tylko wygląda zamyślony przez okno. Uczeń nie może się bać nauczyciela, ale musi uważnie słuchać. Uwaga wiąże się z szacunkiem - czyli jednym z ogniw budujących (ZAUFANIE, SZACUNEK, DOMINACJA) w programie JNBT. Uczeń nie wchodzi nauczycielowi na głowę, wykonuje jego polecenia chętnie i szybko - ale na to nauczyciel musi sobie wstępnie zasłużyć swoim własnym postępowaniem. Dlatego najpierw pracujemy nad sobą, nie nad koniem.
Wracając do ciepło-zimno - zakładamy, że koń jest uważny, przywiązany i współpracujący - chce się z nami "bawić" (jesteśmy w stanie do tego doprowadzić poprzez odpowiednie postępowanie oparte o znajomość modelowania relacji i budowy hierarchii w stadzie, a także czynieniu rzeczy porządanych łatwymi, a nieporządanych - nieprzyjemnymi). Teraz wystarczy mówić ciepło, jeśli koń dąży w dobrym kierunku. Jeśli jednak zawsze będziemy mówić ZIMNO, dopóki nie trafi na rozwiązanie bezpośrednio, koń zrezygnuje z próbowania i będzie zniechęcony lub zacznie się buntować. Ciepło - to odpuszczenie lub wzmocnienie pozytywne. Zimno - presja lub brak nagrody.
Mogłabym założyć Kiki ochraniacze, podnieść nogi i wskakiwać na nią - bez jej widocznego sprzeciwu podczas jednego dnia robiąc to znanymi mi metodami. Jednak długotrwały efekt nienarażony na niebezpieczeńtwo (w szczególności człowieka), nadmiar emocji oraz pełne zrównoważenie konia byłoby pewne jedynie podczas rozłożenia wszystkiego w czasie. Wtedy i człowiek i koń ma zapewnione przerwy, ażeby "przemyśleć" i trwale zakodować nowe doświadczenia.
2. Raz a dobrze! I tu zależy, w jakim znaczeniu - jeśli chodzi o naukę (np. stosując jedną z metod habituacji czyli odczulania, metoda nazywa się: zalewanie bodźcem) jest to niezwykle szybki ale i niosący za sobą ryzyko sposób. Jeśli chodzi o nasze reakcje - szybkie i odpowiednio dozowane potrafią zdziałać cuda! Szczególnie podczas radzenia sobie w sytuacjach kryzysowych.
No dobra... Czyli bat na zad, "tara w pysku" i do przodu? W żadnym bądź razie. Bat nie jest do bicia, a wędzidło nie jest do szarpania. Wszystkie te narzędzia w założeniu służą do komunikacji. Wszystko niby oczywiste, ale co robić, jeśli koń się buntuje, zachowuje niebezpiecznie lub po prostu, okazuje nam brak szacunku a my mamy sprzęt taki nie inny i brak możliwości pracy od podstaw? Najbezpieczniej byłoby zejść z konia i oddać go w ręce kogoś, kto jest w stanie lepiej sobie z nim poradzić. Ale jeśli chcemy działać, to... Najpierw musimy zacząć od siebie i siegnąć do przyczyny.
Jeśli obserwujemy dynamikę stada oraz to, w jaki sposób konie ustalają ze sobą hierarchię - wszystko jest czarno-białe. Z końmi nie ma półcieni - jeśli są, to będzie nieporozumienie. Uznajmy, że nasze działania (np. pomoce podczas jazdy) były w porządku. Jeśli po rodzącym się(!) nieposłuszeństwie* następuje krótkie, jasne i skuteczne upomnienie, koń nie płacze, jeździec nie sadysta - "Wyczucie w pracy z końmi", tam został podany przykład: Diana na Promyku. Dlaczego wykrzyknik przy "rodzącym się"? Bo nieposłuszeństwo, które wynika ze sprawdzenia przywództwa, w stadzie rozwiązuje się w kilka sekund. Koń jest naprawdę szczęśliwszy, jeśli wie, że ktoś pewny go poprowadzi i nie jest odpowiedzialny tylko sam za siebie. Chętnie się podporządkowywuje, jeśli osoba z nim pracująca jest zdecydowana i spokojna, rozumiejąca końskie zachowania i na nie odpowiednio reagująca. A "nieposłuszeństwa" koni wynikają z ich przystosowania do życia wśród drapieżników, zdolnych w każdej chwili im zagrozić.
Naturze nie dogadasz.
Naturze nie dogadasz.
*Mówię o koniach przygotowanych wcześniej do jazd - ale po doświadczeniach w szkółce, czyli mających za sobą obycie z najróżniejszymi jeźdźcami po których wyniosły gorsze lekcje.
(Ludu, ile rozmaitej treści się samej nasuwa! Muszę jeszcze poruszyć temat nieświadomego uczenia przez nas koni dobrych i złych lekcji, omówiony przez Warwicka Schillera - następnym razem)
Uważam ścieżkę układania i równoważenia konia krok po kroku za najlepszą z możliwych nie bez powodu. Jest to niezawodny sposób, żeby zminimalizować kryzysowe sytuacje. To, co wypracowałam stopniowo z ziemi ze zrównoważonym koniem, mogę spokojnie i płynnie przenieść w siodło, na zrównoważonym koniu. Nie stawiam zbyt wysokich wymagań, jeśli widzę jakikolwiek problem - wracam, cofam się, poświęcam tyle, ile trzeba - i mam w końcu wyczekiwany wynik. (Ach, żeby tak się działo zawsze...) Kłopoty ograniczone do minimum, co jednak nie jest równoznaczne z tym, że koń już nigdy nie zapyta "A czy na pewno to Ty jesteś nr.1?" Inna sprawa - uważam, że koń nie powinien być non stop "podpierany" przez nasze dowody panowania nad nim.
Bo wszystko staje się prostsze, jeśli ma kontrolę nad sobą samym - ale cóż to znaczy?
Jeśli nie potrafi zmieniać chodów bez kontaktu na wędzidle, równoważyć się, dostosowywać do subtelnych komunikatów przesyłanych przez "kierowcę" i uspokajać (a jest to banalnie proste po dobrze przeprowadzonej pracy z ziemi i siodła) to staje się potencjalnie większym zagrożeniem dla siedzącego na grzbiecie jeźdźca. Wrócę i do tego tematu, razem z kolejnym filmikiem instruktażowym. Postaram się wtedy mówić jaśniej :).
A właśnie, sprawa wędzidła.
Narzędzie - położysz na podłodze, samo krzywdy nie zrobi. W czyiś rękach może zdziałać wiele - dobrego lub złego. Zastanawialiście się kiedyś, dlaczego przedmiot wykonany z metalu znajduje się w najwrażliwszej części ciała zwierzęcia, a do tego połączony jest z dłońmi, będącymi w stanie błyskawicznie rozpoznać, czy podczas czytania książki przełożyły przez przypadek dwie, a nie jedną stronę?
"Bigger bits are not for pulling harder - they're for pulling less"
Większe wędzidła nie są po to, by mocniej ciągnąć - są po to, aby używać ich mniej. I tak - to jest oczywiste, ale warto mówić o tym na głos :)
Bardzo mądry koniarz, krótki filmik, wszystko jasne i wytłumaczone w zabawny sposób:
Prymitywne podsumowanko tematu postu:
Opisany sposób nr 1 jest dla każdego, gwarantuje sukces - ale tylko i wyłącznie pod nakładem czasu. Dłuższym, krótszym - wszystko zależy od indywidualnej kombinacji konia i człowieka. Nr 2 nie daje 100 % pewności powodzenia, częściej narażamy siebie i konia na większy stres, jednak w konkretnych sytuacjach tylko ten jest w stanie skutecznie zadziałać.
Tyle prób wyjaśniania spraw, o których sama dopiero się uczę! Ale! Jest chociaż maleńki promyczek nadziei, że dzięki temu moja umiejętność układania myśli wzrosła o milimol :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz