Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

poniedziałek, 3 lutego 2014

2 tygodnie odskoczni

Ferie, ferie i po feriach.
Jestem już w domku i ciężko mi się zaaklimatyzować. Muszę przełączyć tryb makoszkowania na tryb szarej codzienności. Nie ma lekko...

Ferie były cudowne i owocne. W mojej głowie zaczyna się układać. Chyba wystąpił Wielki Wybuch i czarna dziura powoli zapełnia się gwiazdami. Jedne już jaśnieją, inne czekają na swój czas. :)

W pierwszym tygodniu była Kośka i 10 osobowa ekipa. Jazdy były ciekawe i w zasadzie wszystkie udane :) Szczególnie w pamięć zapadły mi dwie jazdy: na Kadarce z Kasią i na Beziku z Kośką. Były to jazdy ujeżdżeniowe, ze względu na podłoże praca była głównie w stępie i kłusie. Skupiałam się na rozluźnianiu barków, co znacznie mi pomogło zluzować całe ciało. Zwalczyłam też nawyk przekładania ręki przez szyję przy działaniu wodzą ustawiającą. Wszystko odbiło się na koniach; były momenty, że Kadarka odpuszczała w potylicy i ładnie angażowała cały grzbiet (cudowne uczucie). Beziullo wykonywał piękne zwroty i zrobił 2 poprawne kroki ustępowania od łydki :D
W pierwszym tygodniu był też skiring (na nartach za koniem) i saneczking (na sankach).


Od lewej: Inka na Azji, ja na Kadarce


Ja na Kadarce



Saneczking. Od lewej: Kośka na Azji, Mateusz, Marcelina, ja i... ?
Oklep na Jokaście. Mały przecinak :)

Oklep na Tyrani. Mmmmmiękko :)

Małgorzata K. Photography. Sweet sejszon z kucykami

Oświadczyny :)


Teren stępo-galop :)

W drugim tygodniu było nas tylko pięcioro. Pogoda była początkowo lepsza, podłoże też, więc był to tydzień raczej skokowy :) Trzy razy jeździłam też samodzielnie na Sasi. To nie to co z instruktorem, nie widzi się błędów. Mimo to, były to jedne z przyjemniejszych jazd w moim życiu, zresztą, jak zwykle na haflingerce :)
 Szczególnie dobrze wspominam skoki na Kadarce: mimo że poślizgnęłyśmy się i razem przewróciłyśmy, kilka razy z powodu beznadziejnego najazdu wyłamała, jazda była poprawna. Skakałam linię z 3 niewielkich przeszkód z odstępami na 1 foule. Ustabilizowałam ramiona, no to teraz pracujemy nad uciekającą łydką :)
Kolejną jazdą były skoki na Beziku :) On ma ukryty potencjał, diament trzeba szlifować troche dłużej niż zwykle, ale ostatecznie będzie pięknie błyszczał :D












Były i takie momenty :)

Z Kajką wysyłającą nam energię kosmosu <3
Aktywne rozprężenie (nie to żebym dodała zdjęcia w odpowiedniej kolejności :D)

A tutaj zdjęcia z jazd na Sasance:

Jako iż Sasanka była przez jakiś czas wyłączona z jazd, pierwszą jazdę rozpoczęłam rozprężeniem w galopie.  Obok Kajucha z Kałachem czekają aż Haflinger spuści pare :D

To co tygryski lubią najbardziej!

Po rozprężeniu troche pracy na kawaletkach

Kolejna jazda, tuż przed wyjazdem z Makoszki :c



Przód księżniczki, tył rolnika :) Zadkus rozpłupus



Praca na kawaletkach, tym razem w galopie



Najprzyjemniejsza część jazdy: żucie z ręki w kłusie na zakończenie pracy :)


Na koniec wrzucam jeszcze słitkę z Jokasią:



Oraz... Patrzcie no jaka to Kajka warszawska się zrobiła!!



I na koniec...
DZIĘKUJĘ!! Wszystkim uczestnikom obozu, organizatorom i koniuchom! Dzięki za wszystkie odpały, za "My w Makoszce", za balet  na huśtawce i cup song :) Jeśli to czytacie macie ode mnie wielkiego buziaka! :*
PRZEPRASZAM za wszelkie nieprzemyślane słowa i czyny :)

W pobycie w Makoszce najgorsze jest to, że się kończy...

Powracając do szarej codzienności...  nie byłam dziś w szkole. I dobrze i niedobrze zarazem. Przytyłam. Cholera, zawsze w zimę tyję :( Miśka będzie pozbawiona możliwości tworzenia potomstwa. Sory memory psinko. Weekend będzie ciekawy, póki co sobota i piąteczek mam wolne.
Uciekam odrabiać lekcje i odpisać na zaległe wiadomości.

Buziole,
Artemis

_______________________________________________________INKI aktualizacja___________________________


Popłynęło. Całe 2 tygodnie nagle zamieniły się w maleńki synaps w mózgu.
Za kolejne dwa tygodnie prawdopodobnie zaczynam nowy rozdział. Żegnać się z Makoszką nie jest łatwo, szczególnie, jak się człowiek poczuł swojo - potrzebny, sensowny, przywiązany. Trwa u mnie okres rozterkowy, trochę zalatuje XIX-wiecznym romantyzmem. Ciekawe, czy wreszcie pozwolę sobie na przepoczwarzenie. Bo jak na razie szło całkiem pozytywistycznie - z konkretnymi decyzjami. Zostało jeszcze usunąć kilka złych nawyków (jak siadanie do pisania bloga, zanim się posprząta i pouczy do kolejnego sprawdzianu z biologii), umacniać się w postanowieniach i dalej podejmować jasne decyzje. Czarno-biało, jak z końmi. Za tydzień zaczynam znów regularnie ćwiczyć, na nowych zajęciach. Długo nie mogłam się pogodzić z brakiem baletu i jogi. I też przytyłam.

Z "Był sobie chłopiec" ZAPAMIĘTAĆ jeszcze jedno:
Żaden człowiek nie jest samotną wyspą.
A z "Wodnego świata" ażeby nie rozbierać się na statku przed zmutowanym Kevinem Costnerem, bo i tak nic z tego nie wyjdzie <D...

Wracając do Makoszki:
Niedługo znowu zrobię ciasto marchewkowe, tym razem potrzymam jednak w piekarniku aż się "dorobi". Jazdy z Kosią miodzio. Najcudowniejsza na Bejutku, po wytrzęsieniu przez naszą ukochaną trenerkę :). Była praca na drągach z Kiki w ręku, skoczki z Dianą na grzbiecie i wcześniejsze ucieczki z pastwicha. Moja wina, moja wina. Jeszcze nie umiem jak Warwick Schiller, mała nadal ma problemy z lękiem separacyjnym. Dianka wsiadła na hucułeczkę, która po raz pierwszy od długich miesięcy dzierżyła w pysiu wędzidło do klasycznej pracy na ujeżdżalni. Grzeczna, pojętna, rozluźniona, ale nie rozwleczona. Dumna z niej byłam. Drugi tydzień inny, troszeczkę bardziej leniwy. W ostatnią sobotę w terenie z Dianką na Promyniu było jak nigdy przecudownie. Przejścia lekkie, spokojne. Hucułki skupione, ufne. Mimo, że wiało niemiłosiernie i zmrok zapadał (dwa strachogennie działające na konie czynniki zewnętrzne). A one jak gdyby nigdy nic! Kochane hucułki!
Zadowolona jestem ogromnie z naszego pobytu. W sumie - jak to zwykle w Makoszce. Ja także BARDZO BARDZO DZIĘKUJĘ.

PS. Phi, jaka Warszawka? Nie dajmy się zwariować, tej obcisłej dereczki ja nie zakładałam! Nie widzicie mojej złowieszczej miny? A, nie rozczesujcie ogona Kiki. Błagam.


PS2. Kolejny wpis ode mnie będzie o pracy z ziemi korzystając z metod naturalnych. Na zdjęciu Kadarka.

Zdjęcie Oli Szczęśniak




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz