Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

piątek, 14 lutego 2014

Słoneczko, chmurek nie ma!

Ostatni weekend był rewelacyjny! Niestety nie mam aktualnie weny, więc od razu przejdę do rzeczy :)

W sobotę pojechałam do Olki i Zolki :) Postanowiłyśmy wziąć kobyłkę na prowizoryczną ujeżdżalnię. Chodziło o to, że przestrzeń była ograniczona, a klaczka miała zrozumieć, że porusza się w narzuconym przez jeźdźca (mnie) tempie i kierunku- do tej pory Zolka chodziła tylko w terenie. Efekty przerosły moje oczekiwania- Zolka błyskawicznie nauczyła się zatrzymywać od dosiadu, ruszać stępem i kłusem, po kilkunastu minutach podporządkowała tempo i kierunek pod moje żądania. Największym problemem był kontakt; ciężko było mi dostosować stabilność kontaktu do charakterystycznych ruchów głowy Zolki. Zaszokowało mnie to, że klacz momentalnie nauczyła się zwrotu na przodzie- doceniłam wtedy solidne przygotowanie z ziemi. Wykonuje zwrot z łatwością większą niż znane mi dotąd, ujeżdżone konie. Mam filmiki, wrzucę kiedy mój komputer wróci do normalności :)
Wieczorek spędziłam u Moni, do domku wróciłam o drugiej ;)

Niedzielę spędziłam w Warszawie. Jako iż dzień wcześniej zepsuł mi się telefon, nie dotarł mi sms od  Kosi, że mogę przyjechać później. Więc spałam 3 godzinki, bo o 6 autobus. Mimo tego wcale nie byłam zmęczona, tym razem, jak dawno kiedy nie mogłam się doczekać treningu. Od tygodnia czekałam na ten wyjazd, nie wiem w sumie z  jakiej przyczyny, ale byłam wyjątkowo zmotywowana. W domku Grubej ( :p ) dorwał mnie ból brzucha. Na  szczęście prochy pomogły i o około 12 byłyśmy w stajni. Kosia wsiadła na Fawora, ja zaś jeździłam na oklep na Batim- miałyśmy sprawdzić czy kuleje. Wykorzystałam sposobność wolnej ręki i eksperymentowałam trochę z różnymi zgięciami i chodami bocznymi. Robiłam ustępowania od łydki, zwrot na przodzie, zwrot na zadzie, zadem do wewnątrz i łopatką do wewnątrz. Nie widziałam tego z boku, natomiast z góry czułam całkiem nieźle. Potem Kośka pojechała do innej stajni, do pracy, a ja zostałam i czekałam na p. Ewę.

Trening był rewelacyjny. Starałam się cały czas, byłam uważna i czujna od początku do końca. Chyba naprawdę zrozumiałam parę  mechanizmów, zatrybiło mi w głowie :) Dzięki dbałości o ustawienie i zgięcie, całkiem podporządkowałam sobie Faworkę. Robiłyśmy ustępowania od łydki w kłusie, a myślę, że to spory sukces jeśli chodzi o moje doświadczenia z Fawcią. Potem było troche pracy w pełnym siadzie: miałam zagalopowanie, wjazd na przekątną, za X do kłusa, przed końcem przekątnej zagalopowanie w drugą stronę. Pare razy wyszło, niemniej jednak moja stabilność w kłusie wysiadywanym po przejściu z galopu była mierna, a raczej słaba. Na koniec wsiadłam na lonżę bez strzemion. Była piękna, rewelacyjna, fenomenalna! Tak wiele mi rozjaśniła! Poczułam świadomie całą dolną część mojego ciała, moje kości, moje mięśnie, moje ścięgna. Wystarczyło rozbujać miednicę i odkleić kolana a ćwiczebny na Faworce był ogromną przyjemnością! Zawsze się zastanawiałam- jak to robią profesjonaliści, że są w stanie wysiedzieć każdego konia? Cieszę się, że chociaż przez moment poczułam to wyjątkowe połączenie świadomości ciała z rozluźnieniem. Poczułam też, że istnieje bezwysiłkowy galop wysiadywany. Czułam jak koń zabierał moją miednicę i jak sam ustawiał się "do łydki", przyłożenie  jej było więc naturalnym następstwem ruchu, nic prostszego, jak po prostu siedzieć i dać się bujać. Wystarczyło ulokować kuper bliżej przedniego łęku (o milimetry, a jednak) i rozluźnić biodra i nogi. Kurczę, w pewnej chwili wszystko mi się zgadzało! Byłam w stanie przejść z galopu do kłusa i potem do stępa bez dotykania wodzy. Raz dokładnie poczułam jak "zamknąć" konia w łydkach- byłam w szoku! Musiałam przezwyciężyć wewnętrzny lęk przed popełnieniem błędu- w głębi obawiałam się, że moje łydki dadzą odwrotny efekt. Spróbowałam i wyszło! Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy Faworka bez zawahania porzuciła chętki do galopu i błyskawicznie przeszła do stępa! Obawiam się jednak, że bez wskazówek nieocenionej p. Ewy nie będę umiała powtórzyć tego ruchu. Dlatego niecierpliwie czekam na kolejny trening.
Po jeździe p. Ewa podwiozła mnie do stajni, w której pracuje Kosia. Zagadałyśmy się tak, że przeoczyłyśmy zakręt i nadrobiłyśmy spoooro drogi :) Usłyszałam wielce budujące słowa, jednakowoż wprowadziły one we mnie również troche zamętu. Zdałam sobie sprawe z tego, że w moim życiu może się wydarzyć wiele, nie branych dotąd pod uwagę rzeczy. Nie umiem o tym pisać, ba! nawet nie umiem o tym myśleć.
Do wieczora byłyśmy w stajni, potem posprzątałyśmy mieszkanko Kosi. Była już 22, ale na szczęście obie jechałyśmy w tym samym kierunku, więc Kośka zwyczajnie mnie do Ryk podrzuciła.

Zdjęcie z dawniej, jazda z Kosią. Wrzucam, bo zdałam sobie sprawę, że nie dałam jeszcze żadnej foty Faworki :)



We wtorek lub poniedziałek byłam znów u Zoli. Podłoże było do bani, nie miałam planu, więc jazda była średnia. Na początku jazdy nadmiar energii u klaczy wybił mnie z rytmu, niestety byłam zmuszona nie być delikatną. Potem jednak było pozytywnie. Na koniec Olka (ma skręconą nogę pierdoła) wsiadła na oklep i poszłyśmy do lasu. Tak się złożyło, że Zolka spokojnie galopując ramię w ramię ze mną pokonywała małe przeszkódki, Olka była rzecz jasna w raju :) Powybierałam trochę kamieni z fajnego piaszczystego miejsca, od teraz tam będą odbywały się jazdy- podłoże lepsze, spokojniejsze otoczenie.

To chyba by było na tyle :) Nie wiem kiedy znowu coś wyskrobię, komputer się buntuje, a siostra nie zawsze może mi laptop użyczyć. Wiem, obiecałam post o masażu, plus ten o Jokaście, o emocjach i uczuciach zwierząt oraz kolejne stopnie piramidy przepuszczalności. Czekają też dwa filmiki- na Faworce i na Zolce. Niestety w obecnej sytuacji nie mogę się tym zająć :( Jak tylko będę miała taką możliwość nadrobię braki!

Tak na zakończenie: moje zdjęcie  na Jokaście ukazało się na Konnej Cafe! :D Łapcie link i szukajcie, przy okazji polecam przeczytanie całego pisma, bardzo lubię tą gazetkę :)
http://konnacafe.pl/


Ekhm, i jako iż bardzo spodobał mi się ten suchar...
Z okazji walentynek wszystkim parom życzę stosunkowo udanego wieczoru :>

Buziole
Artemis

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz