Tiaa, modeleczki po fitnessach |
W poniedziałek wieczorkiem Kajucha przybyła do wielkiego miasta Ryce. Wyszła jej na przeciw (co prawda po jakimś czasie :P) Panna Dianna. Ach, radochy co-nie-mia-ra. I pyyyycha jedzonko w domciu!
We wtorek wstałyśmy jak tylko kur zapiał (czyli koło 9...) i pojechałyśmy do OlkoZolki. Poczyściłyśmy, ubrałyśmy arabkę, poszłyśmy na ujeżdżalnie - nieludzka Artemida wsiadła na walkirię i poczęła ją ujeżdżać. Jak się dziewuszki rozgrzały, Zolka miała za zadanie troszku się powyginać. Na rozstępowanie wsiadłam ja, a świadectwo mej obecności na Zoleczkowym grzbiecie jest na fanpejdżu :P. Kiedy już klaczka została rozebrana, Olka zademonstrowała sztuczki, które także zostały nagrane. I biegusiem do domciu z powrotem. Byłyśmy także na spacerku i na podwórkowej siłowni (spocone że aż pupy mokre, wcale nie od schodzenia ze zjeżdżalni na placu zabaw...). No, oczywiście nie minął nas MARATON...
W środę w południe byłyśmy już na Dzikim Wschodzie, Końcu Świata czy inaczej rzecz ujmując Metropoliji nad Bugiem... Czyli w moim rodzinnym mieście. Pojechałyśmy z cudną Ogotką w terenik po Polesiu i minęłyśmy bardziej arabią niż Zolka hucułkę Kiki (ach, ten ogon)...
JADĄ DZIOŁCHY |
No, tak właśnie wyglądałyśmy podczas pierwszego kilometra... Ja mam jeszcze pełny plecaczek (woda i sok wypadły podczas galopów, o dziwo jajko na twardo zostało nienaruszone), nasze hipernowoczesne niewidzialne kaski zamieniły się w czapkę w moim przypadku, z kolei u Diany w kaptur... Toto srokate to kobyła Mafia należąca do "męża" Ogotki (ona robi zdjęcie), toto pierwsze kasztanowate to Doda a na niej Artemidka a toto drugie to Shakira, a na niej kolorowy stworek Inka. Po lewej pola i łąki, po prawej Bug drogie turysty!
Terenik z przygodami, JAJAMI, serduszkami o smaku pierniczków i pokruszoną kanapką z serem. No, i z krwawiącym moim noskiem... Shakira doszła do wniosku, że trzeba mi jakoś ten kulfon uestetycznić bryczkiem :)
Do tego zaliczyłyśmy trening pilatesu i godzinny spacerek po MIEŚCIE. W czwarteczek spanko do woli, potem pojechałyśmy do Kikulca. Wyczyściłyśmy dziką huckę, Dianki zboczeniem stało się wyginanie koni i kazanie im krzyżować nogi, więc maltretowanie mustanga nie ominęło... Siedziało na niej 3 ludki tego dnia i wyraźnie pokazała mi, że to ZA DUŻO PAŃCIA CHYBA ZWARIOWAŁAŚ, gryząc mnie w 4 litery. No, należało się... Jak to P. Iwona podsumowała któregoś razu - jedzenie jest, schronienie jest, kumple są a PRACY NI MA! Huculski raj... a ta Kajucha ma czelność przybywać raz na jakiś czas i sadzać na mnie znienacka na oklep jakieś inne dwunogie bezwłose cielska... Prrrh.
W kłusie moja podopieczna 7letnia straciła równowagę i się zsunęła, więc Artemis aby pocieszyć Zgredka wsiadła na tą Grand Prix gniadą ujeżdżeniówkę i zademonstrowała że też jest pupa nie jeździec i spadła tym komiczniej i pokazowiej :) hehe, Pani Trener... Kiki nie oszczędza nikogo, ale byłoby nudno gdyby nie była sobą ze swoimi niespodziewankowymi pomysłami!
Wróciłyśmy do domeczku po intensywnych konwersacjach anglojęzycznych, Dianka na 2 i półgodzinny trening, a ja na temperowanie i dokształcanie duchowe :). Cobym się do cna nie zepsuła a nawet zdziebeczko poprawiła!
Po 20 złączyłyśmy swe drogi ponownie, zrobiłyśmy HIPER BATONY z amarantusem z książki Julity Bator "Zamień chemię na jedzenie - nowe przepisy". No, w międzyczasie leciało sobie AM.
W piątek pożegnanie - ja na wykłady, Artemis na odchamianie do filharmonii w stolicy :) spędziłyśmy ze sobą ostatnie godziny w busie do Lublina i byebye na przystanku.
I TAK TO MOI DRODZY!
PS. CZASEM WYGLĄDAMY TEŻ WYBITNIEJ NIŻ ZWYKLE :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz