Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

środa, 26 lutego 2014

O popełnianiu błędów (z dodatkiem osobistych dygresji...)


Ten wpis zacznę kilkoma pytaniami, nad którymi każdy z nas na pewno choć raz się zastaniawiał 
(a jeśli nie, ma okazję, żeby zrobić to teraz!)



Dlaczego właśnie konie? 

Z jakiego powodu poświęcam na nie czas?

Czemu jeżdżę?

Co chcę osiągnąć?



(Jeśli nie interesuje Was, jak osobiście odpowiedziałam na te pytania, omińcie 3 kolejne akapity. Warto sobie poświęcić 5 min, żeby na te pytanka odpowiedzieć samemu - lub jeszcze lepiej, ZAPISAĆ. Najlepiej dzieląc się tym z nami w komentarzu :)!)

Ja zatonęłam w miłości do koniowatych z miliona powodów. Ich obecność dobrze wpływa na wszystko, co jest związane z moim wnętrzem (i "zewnętrzem" też, odliczając tylko charakterystyczny zapach, który mnie osobiście zachwyca, ale innych odstręcza niestety...), przy nich czas płynie wolniej, jestem bliżej Bożego stworzenia i czuję, że żyję trochę bardziej naprawdę, kiedy jestem blisko nich. Rozwijają mnie psychicznie i fizycznie, skłaniają do pracy nad sobą, uczą cierpliwości, pokory, cieszą prostotą i pięknem swego życia. Są zwierzętami, więc ich sposób myślenia jest logiczny i nieskomplikowany - zaprojektowany tak, aby przeżyć. Nie martwią się o pieniądze, czas, wygląd czy to, co sobie o nich pomyślą inne konie :). Nie mają słów w głowie, którymi zasmucą czy zachwycą, czy liczb do zliczania. Istnieją tu i teraz, przy czym potrafią się przywiązywać, okazywać zadowolenie, czy chęć do współpracy i kontaktu. 

Jeżdżę, bo inni ludzie pokazali mi, że się tak da. Nie zależało mi nigdy tak naprawdę na samej jeździe. To tylko taka wisienka na torcie. 
Jako dziecko mało się ruszałam (co się zmieniło dopiero w 3 gimnazjum, inna sprawa, że bojuch był ze mnie niesamowity), jak już pisałam: nad równowagą i refleksem wciąż muszę pracować, ale jest coraz lepiej. 
W związku z tym, że mam zapędy perfekcjonisty, jazda przysparzała mi nieraz trochę frustracji. Chyba, że w terenie - to już czysta przyjemność. Jestem zdania, że wsiadanie na konia i jeżdżenie w sposób rozsądny i adekwatny do możliwości zwierza i człeka nie jest niczym złym. Obecnie mam możliwość wsiadania na mego hucułka (co prawda na razie na oklep, bo siodełko trzeba zakupić), na hucułki mego pensjonatodowacy i czasem w rajdziki na gorącokrwistych koniach niezastąpionych chłopaków z sąsiedztwa Suszna :). Jak jestem w Makoszce, to na makoszkowych. I to by było na tyle.

Uwielbiam obserwować, w jaki sposób konie funkcjonują i komunikują się ze sobą. Dlatego pociągnęło mnie odnajdowanie porozumienia z tymi zwierzętami na bazie ich naturalnych instynktów. Interesuje mnie także, jak funkcjonuje ich ciało i jak można dodatkowy ciężar, jakim jest cżłowiek, dobrze na ich grzbiecie wykorzystać - tak, żeby nie zrobić im krzywdy, a rozwijać. Chciałabym, jeśli starczy środków i czasu - pojechać na L2 i L3 organizowane przez JNBT, a w kwietniu pojechać na kurs z Justyną Rucińską. Chcę doszlifować podstawy, by móc czerpać przyjemność z prawidłowego obchodzenia się z końmi - ich ciałem i psychiką. Nic bardziej ambitnego nie mam w głowie.



A teraz o POPEŁNIANIU BŁĘDÓW...
By zrozumieć niepowodzenia w pracy z końmi, trzeba wniknąć do przyczyny - zobaczyć ją, zastanowić się i w końcu zadziałać... Oto przykłady:

-brak konsekwencji
-sprzeczne informacje (wysyłane koniowi, dostarczane przez ludzi innym ludziom)
-strach
-brak wiedzy
-nieświadomość ciała
-brak wyczucia
-słaby timing
-emocje
-ignorancja
-zbyt duża pewność siebie
-brak odpowiedniego miejsca (ogrodzonego)
-bezmyślność, beztroska
-skupianie się na sobie, a nie na dobru konia
-robienie uparcie "po swojemu"

I wierzcie lub nie, ale wymieniłam te, które pamiętam, że mi się w życiu choć raz przytrafiły. Dodałabym bezrefleksyjność, ale że jestem typem "myśliciela" to każda kryzysowa sytuacja prędzej czy później była przeze mnie analizowana. Niedoskonałość pociąga za sobą uchybienia... Ale tak jak napisałam; etap po etapie - zauważyć przyczynę, wysnuć wnioski, wprowadzić w czyn poprawę. Jeszcze nieraz się człowiek potknie, ale najważniejsze jest przecież, aby umieć się podnieść.

Uważam, że w wielu z nas jest sporo lęku o to, co sobie o nas ktoś inny pomyśli. A w szczególności ktoś, kto w naszych oczach jest autorytetem. Także osoba będąca naszym przyjacielem lub po prostu obserwująca nas z boku. Ale warto zastanowić się, czy ten lęk nie jest przypadkiem wywołany brakiem zaufania do danej osoby. Być może nie znamy jej na tyle dobrze, by być pewnym uzyskania od niej wsparcia czy choćby zrozumienia. Warto się zastanowić, czy my sami jesteśmy wobec innych w porządku? Czy nie mamy skłonności do wywyższania się, czy nie otwieramy aby buzi za często, aby komuś doradzić, zwrócić uwagę czy skrytykować. To, że mamy 2, 5, 10, 50 lat z końmi nie znaczy, że wiemy o nich wszytko czy staliśmy się najmądrzejsi. Nasze doświadczenie - owszem, może rosnąć z wiekiem, ale nie jest równoznaczne z nieomylnością. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, prawda?

Ze mną sprawa była skomplikowana... Z jednej strony zawsze (to "zawsze" trwało od lat niecałych trzech, bo tyle czasu temu zaczęłam mieć cokolwiek wspólnego z końmi) robiłam wszystko bardziej po swojemu, a z drugiej postępowałam przeciw sobie i uznanym przeze mnie metodom, bo w głowie roiło mi się usprawiedliwienie - "przecież ktoś inny, ważniejszy ode mnie, też tak zrobił...", które oczywiście po chwili strawiałam i wydalałam. Suma sumarum, jak się tak przyjrzeć panoramicznie - wszystko jest do usprawiedliwienia, byle tylko nie popełniać tych samych błędów po 10 razy. Każdy wciąż się uczy, nie jest tak?

Jeśli chodzi o błędy - dobrze jest je zauważać. Jeszcze lepiej jest, jak poświęcimy czas na ich przemyślenie - nie obwiniając się. Trzeba podjąć próbę zrozumienia dlaczego tak się stało, zamiast usiąść i zacząć płakać. Oczywiście nic złego nie ma w okazywaniu uczuć i emocji, ale trzeba też postarać się, by nie ogarnęły nas całkowicie i popchnęły do gorszego stanu.
Do tego zawsze bardzo pomocna będzie druga osoba, która przynajmniej nas wysłucha :).

__________________________________________________________________________________________________

Następnym razem o tym, jak konkretnie błędy naprawiać - rozpoznawać je, radzić sobie z nimi i zapobiegać :). Dzisiaj króciutko - biologia wymaga troski, szczególnie, że już dawno zaczęliśmy zoologię... A nowy filmik od Clintona Andersona kusi, żeby obejrzeć...
Koniowatości, moi drodzy, dużo koniowatości na resztę tygodnia!

PS. O Kiki wkrótce... Jeszcze kilka zdjęć na fejsie Makoszki się znajduje :)







niedziela, 23 lutego 2014

Dużo Zolki

Witajcie!
Mój komputer niestety jest zepsuty, więc mam niewiele okazji do pisania.
Od ostatniego posta nie byłam w Warszawie, w ten weekend też chyba nie da rady, Bóg wie co z następnym; zaczyna mi treningów brakować, ale jak kocha to poczeka :)
Natomiast cały wolny czas spędzam u Z(Olki). Postęp jest zauważalny :)

Zolka grzecznie reaguje już w kłusie na pomoce, ładnie szuka kontaktu przy żuciu z ręki, zaczyna reagować na półparady widocznym skróceniem sylwetki. Posłusznie wyjeżdżała koła, przekątne i serpentynę. Powtórzyłyśmy zwroty, przygotowujemy się do łopatki do przodu.

wydłużenie

skrócenie- mam usztywnione łokcie, dlatego koń zbyt mocno uwiesza się na przodzie, gdyby ręce zostały rozluźnione i gdybym delikatnie zadziałała łydką i wewnętrzną wodzą, ruch byłby bardziej "do góry". 



Kolejne wydłużenie, zad mógłby być nieco aktywniejszy, ale widać mocniejsze ugięcie w stawie niż na zdjęciu powyżej
Uchwycony moment przejścia do stępa, widać że przejście jest jeszcze od przednich nóg; zbyt małe podstawienie zadu by przejście było od zadnich nóg


Zwrot (wycięty z filmiku, przepraszam za słabą jakość)
Zaczyna lewa tylna noga. Łydka przesuwająca cofnięta za popręg, na kolejnym zdjęciu widać działanie wodzy ustawiającej, uszy skierowane z uwagą w moją stronę

Potem prawa tylna- następuje skrzyżowanie nóg.


Znowu lewa tylna. 

Widoczne obniżenie zadu.



po dobrze wykonanym ćwiczeniu- w nagrodę żucie z ręki w stój.


Przy wygalopowaniu Zolka rusza galopem na lewą nogę, na razie na to nie wpływamy. Wkrótce wprowadzimy galop na lonży, wtedy zaczniemy się tym przejmować, ale być może dzięki równomiernej gimnastyce na drągach (już są gotowe!) problem sam się rozwiąże.

Teraz planujemy trochę poskakać, kobyłka okazała się bardzo dzielnym skoczkiem :)


Tu widać jaki ciężar musi przejmować zad


mam za długie strzemiona, uciekła mi łydka do tyłu, ale kobyła ładnie ;)


Postanowiłyśmy rozplanować sobie bardziej trening, żeby mieć jakieś określone cele do realizacji i ogólnie żeby wszystko uporządkować. 2 razy w tygodniu lonża/ praca na linie, 2 razy skoki, raz wyjazd w teren/ trening kondycyjny interwałowy, raz moja jazda ujeżdżeniowa i raz jazda dosiadowa dla Oli.

Zolce przydałoby się też towarzystwo, udało nam się zorganizować konika który stałby z nią na trawce przez niestety tylko ok. godziny dziennie, ale lepszy rydz niż nic.

U Zolki była Emilka (2 letnia siostrzenica), byłą nią zafascynowana. Powiedziała, że "ma nową przyjaciółkę"  :) Chyba ma to po cioci... :D

Na razie to chyba wszystko :) Jak tylko będę mogła to znowu napisze, ale nie wiem teraz kiedy to nastąpi, bo komputer dalej nie naprawiony- daliśmy dysk do reklamacji, już 2 raz ;/

Buziole,
Artemis

PS
Kaju, wstaw tutaj te fotki z mms-a, albo wyslij mi na fejsa, bo jeszcze nie ogarnęłam jak je odczytać na tym telefonie :)

poniedziałek, 17 lutego 2014

W drodze nad Białe...

10 GM, "Jedziemy do nowego domu, Kiki..."

Doprowadzamy się do porządku

Coś przyjechało!


Odwiązujemy i w drogę, ostatni raz w stajni

Ostatnie spojrzenie na ukochaną Makoszkę
Hucuł zapakowany? No to jedziemy

Zostało tylko się pożegnać :)


Uff... Po wszystkim! Kiki w nowym domku, ja we Włodawie. Zamykamy pewien wyjątkowy rozdział życia. Łzy poleciały, pot też. Ładowałam hucułkę około 45 minut. Byłoby krócej, gdybym nie zastosowała ani razu nacisku na łebek, jak planowałam. Lina przy przyczepie miała być luźna od początku do końca, a niestety kilka razy się napięła. Od rana miałam martwiące chochliki w brzuchu. Nigdy wcześniej nie wiozłam konia bukmanką ani nie wprowadzałam do niej. Oczywiście znając sposób końskiego rozumowania wiedziałam doskonale, co mam robić, aby wstępnie ją zainteresować, "pozwolić" jej wejść i pokazać fajną miejscówkę z żarciem gratis. Ewentualnie, jeśli się nie spodoba, to wracamy do szkoły: czyli zwroty, przejścia, szybko, skup się, dużo latania i całkiem niefajnie tam na zewnątrz. Tak naprawdę weszła po kilkunastu minutach, tyle że pozwoliłam jej na wyjście. Win to win - cudowna metoda omawiana na kursie. Dziękowałam mojemu nowemu pensjonatodawcy za wyrozumiałość :). Wchodziłyśmy i wychodziłyśmy ze 3 razy, a za ostatnim hucuł zdecydował zostać. Podłapałam pomysł, dałam kilka łakoci dodatkowo i zamknęliśmy rampę. Może nie było po mnie widać, ale trzęsłam się w duchu jak galareta. Przeżywałam intensywnie - jej szeroko otworzone oczy, napięte mięśnie zadu, nerwowo obracającą się głowę na samym początku. Na szczęście uwagę od nietypowego miejsca, w którym przyszło jej się znaleźć, odwracała co rusz siatka z sianem. Trajler jest niewielki, podzielony ścianką (na dwa konie), więc było ciasno. Podczas drogi zrobiliśmy przerwę, żeby zajrzeć do Kiki – była bardzo spocona. I mimo, że cały czas wydawałam się mieć spokojny, pewny głos i opanowaną mowę ciała, to byłam niewiele mniej spocona ze stresu.
Przyczepka stoi sobie na podwórku, więc będę mogła porządnie ją przygotować do przyszłych podróży :).

Jestem świadoma, że nie zasłużyłam sobie jeszcze w jej oczach na miano pewnego, niezaprzeczalnego przywódcy - ale na pracę nad dominacją mam jeszcze czas. Najpierw muszę jeszcze sporo nad sobą popracować, a szczególnie nad świadomością swojego ciała i wysyłanych przezeń sygnałów. Dzisiaj – to jest w poniedziałek, przyjechałam do klaczuchy na godzinkę, żeby wziąć małą na spacerek. Ona jeszcze nie wychodzi luzem, więc zabrałam ją na linie. Byłam słupkiem kontrolnym – pozwalałam jej zwiedzać i oglądać nowe otoczenie bez większej ingerencji. Podeszłyśmy do stadka pobratymców i przywitała się innymi gniadoszami z dozą niezadowolenia. Przezabawnie wpatrywała się w nich swoimi okrąglutkimi, ciemnymi oczkami – a po chwili, obwąchując któregoś ze źrebaków, machnęła głową z takim jakby niesmakiem, jak gdyby mówiła: „Cóż to za pokraczne towarzystwo! Już nawet Bezia bym zniosła, ale to tutaj…” Ach, ta skłonność do antropomorfizacji. Napiła się ze zbiornika, okrążyła ze mną z dwóch stron podwórko, została z grubsza wyczyszczona i wróciłyśmy do boksiku, w którym zostawiłam jej na sianku jabłkową niespodziankę. Może w środę uda mi się do niej wpaść, chociaż wątpię, żeby znalazł się czas.

Zdjęcia niebawem! APDEJT: zdjęcia powyżej, dzięki Marcelinka!
Do Makoszki jeszcze jakieś 4 miesiące :c… Kurs z Justyną Rucińską w Jasminum w kwietniu. A kiedy te nieszczęsne L2? Kurczę, żeby się w lubelskim jakaś chłonąca światłość JNBT stajnia znalazła…

Ekhm, wzrok Kaju! Przed siebie! Idrys, Kurs JNBT L1, Jasminum grudzień 2012


No, kochani – miłego i bezbolesnego tygodnia! Koniuchowych snów. Sasia z dedykiem dla Dianki (zdjęcie Martyny J.) i wszystkich jej miłośników! - interpretacja dowolna.



sobota, 15 lutego 2014

Wszystko się zgadza!

Jako iż  nie wiem kiedy znowu będę miała dostęp do komputera, opiszę jak mi upłynęło dzisiejsze spotkanie z Zolką i Olką :)

 Na miejscu byłam o 12, wyczyściłyśmy kobyłkę i przymierzyłyśmy nowy sprzęt. Zola błyskawicznie zaakceptowała ochraniacze na przednich i tylnich nogach! Wciąż jestem w szoku jak ona szybko się uczy. Była bardzo rozluźniona, pełną akceptację okazywała przelizywaniem, ziewaniem i opuszczaniem głowy.

Pełna kulturka- pod kolor, grzywka zapleciona :D

 Pojechałyśmy od razu na to fajne, piaszczyste miejsce. Na początku rozprężyłam ją w galopie, co dało świetny efekt- rozluźniła się i spuściła nadmiar energii. W stępie chodziła rewelacyjnie- zrozumiała istotę wygięcia, koło było wyjeżdżane idealnie, na delikatnych pomocach, z dobrym wygięciem i ustawieniem! Duma mnie rozpierała. Zwroty utrwalone, zatrzymania posłuszne, nie perfekcyjnie równe, ale widziałam czasem zalążki podstawienia zadu. Z kłusem- miernie. Koń próbuje iść gdzie chce, a najlepiej to już w ogóle galopem. Po dwóch grzecznych przejściach, zakończyłam. Na koniec przejechałam przez dwa drągi oraz skoczyłam niewielką przeszkodę. Obok piaszczystego placu mamy bowiem super prostą drogę, ograniczoną z obu stron lasem, z miękkim podłożem. Tam właśnie jest wybitne miejsce na próby pierwszych skoków- Zolka bynajmniej nie ma z nimi problemów, co zawdzięczamy również przygotowaniu z ziemi- sprawka Oli :)
Potem wsiadła na chwilę Ola, żeby sprawdzić jak Zolka chodzi pod kimś na lonży i jak tam z dosiadem Oli. Jako iż kostka była skręcona, a stopa w strzemieniu.. nie chciałyśmy przeforsować :) Generalnie zorientowałam się tylko nad czym musimy popracować.


Zdjęcie z dawniej, jak dostanę to dam aktualne :)

Potem dałyśmy jej chwilę wytchnienia i zajęłyśmy się dwiema rzeczami- zaczęłyśmy uczyć ją kładzenia, wszystko jest na dobrej drodze, wkrótce zdjęcia z efektów :) Oraz sprawdziłyśmy reakcję na ruch uliczny- luz bluz, Zola weszła nawet z nami pod przystanek autobusowy i jak gdyby nigdy nic olewała pędzące za jej zadem samochody :)

Jestem wielce z klaczki dumna i zadowolona, ogromne postępy! Zupełnie inny koń w porównaniu z tym co było na początku.

Tak sie wozi szlachta :D Zdjęcie autorstwa Oli


Teraz? Właśnie siedzę przed laptopem pod pretekstem pisania listu na angielski, jestem u siostry Agi :) Dziś były 2 urodziny jej córeczki, Emisi. Za dużo jedzenia, za dużo słodyczy :c Muszę zacząć sobie organizować lepiej czas by wcisnąć dodatkowe ćwiczenia i muszę pilnować diety! Głupi cukrzyk niezadbany :(

Agnieszko, jeśli to czytasz, to naprawdę musiałam wysłać ten list, napisałam go wzorowo :) Wpis na bloga, wiesz, to taki tylko spontaniczny pomysł, wcale nie planowałam wcześniej, że go napiszę :) Dziękuję, kocham Cię :*

Buziole,
Artemis


piątek, 14 lutego 2014

Słoneczko, chmurek nie ma!

Ostatni weekend był rewelacyjny! Niestety nie mam aktualnie weny, więc od razu przejdę do rzeczy :)

W sobotę pojechałam do Olki i Zolki :) Postanowiłyśmy wziąć kobyłkę na prowizoryczną ujeżdżalnię. Chodziło o to, że przestrzeń była ograniczona, a klaczka miała zrozumieć, że porusza się w narzuconym przez jeźdźca (mnie) tempie i kierunku- do tej pory Zolka chodziła tylko w terenie. Efekty przerosły moje oczekiwania- Zolka błyskawicznie nauczyła się zatrzymywać od dosiadu, ruszać stępem i kłusem, po kilkunastu minutach podporządkowała tempo i kierunek pod moje żądania. Największym problemem był kontakt; ciężko było mi dostosować stabilność kontaktu do charakterystycznych ruchów głowy Zolki. Zaszokowało mnie to, że klacz momentalnie nauczyła się zwrotu na przodzie- doceniłam wtedy solidne przygotowanie z ziemi. Wykonuje zwrot z łatwością większą niż znane mi dotąd, ujeżdżone konie. Mam filmiki, wrzucę kiedy mój komputer wróci do normalności :)
Wieczorek spędziłam u Moni, do domku wróciłam o drugiej ;)

Niedzielę spędziłam w Warszawie. Jako iż dzień wcześniej zepsuł mi się telefon, nie dotarł mi sms od  Kosi, że mogę przyjechać później. Więc spałam 3 godzinki, bo o 6 autobus. Mimo tego wcale nie byłam zmęczona, tym razem, jak dawno kiedy nie mogłam się doczekać treningu. Od tygodnia czekałam na ten wyjazd, nie wiem w sumie z  jakiej przyczyny, ale byłam wyjątkowo zmotywowana. W domku Grubej ( :p ) dorwał mnie ból brzucha. Na  szczęście prochy pomogły i o około 12 byłyśmy w stajni. Kosia wsiadła na Fawora, ja zaś jeździłam na oklep na Batim- miałyśmy sprawdzić czy kuleje. Wykorzystałam sposobność wolnej ręki i eksperymentowałam trochę z różnymi zgięciami i chodami bocznymi. Robiłam ustępowania od łydki, zwrot na przodzie, zwrot na zadzie, zadem do wewnątrz i łopatką do wewnątrz. Nie widziałam tego z boku, natomiast z góry czułam całkiem nieźle. Potem Kośka pojechała do innej stajni, do pracy, a ja zostałam i czekałam na p. Ewę.

Trening był rewelacyjny. Starałam się cały czas, byłam uważna i czujna od początku do końca. Chyba naprawdę zrozumiałam parę  mechanizmów, zatrybiło mi w głowie :) Dzięki dbałości o ustawienie i zgięcie, całkiem podporządkowałam sobie Faworkę. Robiłyśmy ustępowania od łydki w kłusie, a myślę, że to spory sukces jeśli chodzi o moje doświadczenia z Fawcią. Potem było troche pracy w pełnym siadzie: miałam zagalopowanie, wjazd na przekątną, za X do kłusa, przed końcem przekątnej zagalopowanie w drugą stronę. Pare razy wyszło, niemniej jednak moja stabilność w kłusie wysiadywanym po przejściu z galopu była mierna, a raczej słaba. Na koniec wsiadłam na lonżę bez strzemion. Była piękna, rewelacyjna, fenomenalna! Tak wiele mi rozjaśniła! Poczułam świadomie całą dolną część mojego ciała, moje kości, moje mięśnie, moje ścięgna. Wystarczyło rozbujać miednicę i odkleić kolana a ćwiczebny na Faworce był ogromną przyjemnością! Zawsze się zastanawiałam- jak to robią profesjonaliści, że są w stanie wysiedzieć każdego konia? Cieszę się, że chociaż przez moment poczułam to wyjątkowe połączenie świadomości ciała z rozluźnieniem. Poczułam też, że istnieje bezwysiłkowy galop wysiadywany. Czułam jak koń zabierał moją miednicę i jak sam ustawiał się "do łydki", przyłożenie  jej było więc naturalnym następstwem ruchu, nic prostszego, jak po prostu siedzieć i dać się bujać. Wystarczyło ulokować kuper bliżej przedniego łęku (o milimetry, a jednak) i rozluźnić biodra i nogi. Kurczę, w pewnej chwili wszystko mi się zgadzało! Byłam w stanie przejść z galopu do kłusa i potem do stępa bez dotykania wodzy. Raz dokładnie poczułam jak "zamknąć" konia w łydkach- byłam w szoku! Musiałam przezwyciężyć wewnętrzny lęk przed popełnieniem błędu- w głębi obawiałam się, że moje łydki dadzą odwrotny efekt. Spróbowałam i wyszło! Jak wielkie było moje zdziwienie, kiedy Faworka bez zawahania porzuciła chętki do galopu i błyskawicznie przeszła do stępa! Obawiam się jednak, że bez wskazówek nieocenionej p. Ewy nie będę umiała powtórzyć tego ruchu. Dlatego niecierpliwie czekam na kolejny trening.
Po jeździe p. Ewa podwiozła mnie do stajni, w której pracuje Kosia. Zagadałyśmy się tak, że przeoczyłyśmy zakręt i nadrobiłyśmy spoooro drogi :) Usłyszałam wielce budujące słowa, jednakowoż wprowadziły one we mnie również troche zamętu. Zdałam sobie sprawe z tego, że w moim życiu może się wydarzyć wiele, nie branych dotąd pod uwagę rzeczy. Nie umiem o tym pisać, ba! nawet nie umiem o tym myśleć.
Do wieczora byłyśmy w stajni, potem posprzątałyśmy mieszkanko Kosi. Była już 22, ale na szczęście obie jechałyśmy w tym samym kierunku, więc Kośka zwyczajnie mnie do Ryk podrzuciła.

Zdjęcie z dawniej, jazda z Kosią. Wrzucam, bo zdałam sobie sprawę, że nie dałam jeszcze żadnej foty Faworki :)



We wtorek lub poniedziałek byłam znów u Zoli. Podłoże było do bani, nie miałam planu, więc jazda była średnia. Na początku jazdy nadmiar energii u klaczy wybił mnie z rytmu, niestety byłam zmuszona nie być delikatną. Potem jednak było pozytywnie. Na koniec Olka (ma skręconą nogę pierdoła) wsiadła na oklep i poszłyśmy do lasu. Tak się złożyło, że Zolka spokojnie galopując ramię w ramię ze mną pokonywała małe przeszkódki, Olka była rzecz jasna w raju :) Powybierałam trochę kamieni z fajnego piaszczystego miejsca, od teraz tam będą odbywały się jazdy- podłoże lepsze, spokojniejsze otoczenie.

To chyba by było na tyle :) Nie wiem kiedy znowu coś wyskrobię, komputer się buntuje, a siostra nie zawsze może mi laptop użyczyć. Wiem, obiecałam post o masażu, plus ten o Jokaście, o emocjach i uczuciach zwierząt oraz kolejne stopnie piramidy przepuszczalności. Czekają też dwa filmiki- na Faworce i na Zolce. Niestety w obecnej sytuacji nie mogę się tym zająć :( Jak tylko będę miała taką możliwość nadrobię braki!

Tak na zakończenie: moje zdjęcie  na Jokaście ukazało się na Konnej Cafe! :D Łapcie link i szukajcie, przy okazji polecam przeczytanie całego pisma, bardzo lubię tą gazetkę :)
http://konnacafe.pl/


Ekhm, i jako iż bardzo spodobał mi się ten suchar...
Z okazji walentynek wszystkim parom życzę stosunkowo udanego wieczoru :>

Buziole
Artemis

czwartek, 13 lutego 2014

Join up z Kadarką

Rok temu, kiedy jeszcze miałam zapędy pisać pracę o metodach pracy z końmi opartych na ich instynktach i zachowaniach pierwotnych - poprosiłam Olę SZ (niezwykle utalentowaną w dziedzinie fotografii c:) ażeby udokumentowała proces "połączenia" konia (zaobserwowanego w naturze i rozpowszechnionego przez Monty Robertsa) z człowiekiem.

Publikacje twórcy join-up, przeczytane przez Inkę:

-Ode mnie dla Was (do znalezienia na chomikuj) - pełny program szkolenia koni w obszernym kompendium, dorobek całego życia Robertsa, do znalezienia są tam dokładne informację, dlaczego takie, a nie inne metody są skuteczne w pracy z końmi i przede wszystkim - jak się z tymi zwierzętami porozumiewać i uczyć je bez użycia przemocy 
- Człowiek, który słucha koni - życiorys Amerykanina skupiony wokół koni - o jego niezwykłym życiu, o obserwowaniu mustangów, o wyjściu naprzeciw brutalnej tradycji i ojcu, o Jamesie Deanie, królowej Elżbiecie i innym ciekawym osobistościom, zdarzeniom...
- Shy Boy. Koń, który porzucił wolność (do obejrzenia na YT) - dokument o spełnieniu marzenia Robertsa, by połączyć się ze zdziczałym koniem na otwartej przestrzeni. Niesamowita historia mustanga, który po roku pracy na Flag Is Up Farms (ośrodek Monty'ego) zostaje wypuszczony na wolność i... po kilku dniach robi coś dotąd niespotykanego!


Wracając do Makoszki - proces był realizowany na okrąglaku, z ujeżdżoną parę lat temu, dorosłą klaczą Kadarką. 


Po wprowadzeniu konia na ring, daję mu chwilę na obserwację nowego środowiska i zorientowanie się w przestrzeni poprzez ustawienie go w środku w czterech podstawowych kierunkach (przechodzę z nim kilka kroków w ręku zataczając małe koło). Nawiązuję z nim pierwszy kontakt poprzez dotyk.
Po tym "rozbieram" go z kantara i pozwalam na podjęcie decyzji - odwrócenie ode mnie uwagi (może to być samo skierowanie uszu w innym kierunku).



Teraz będę odpędzać klacz od siebie, czyniąc to mową ciała. Podniosę wzrok, który od tej pory będzie skierowany prosto w oczy Kadarki, wyprostuję całe moje ciało i podniosę barki i zgięte w łokciach ramiona z otwartymi szeroko dłońmi, kończąc ruch rzucę miękką liną w jej kierunku. Posługuję się linią motoryczną, czyli obszarem znajdującym się na łopatce - to znaczy, że moje ciało ustawione prostopadle do Kadarki, nie wchodzi przed linię jej łopatki (będę to robiła dopiero podczas zmiany kierunku. Kadarka ucieka.




Na samym początku, szczególnie w oczach młodych koni lub tych, które nie miały do czynienia z człowiekiem, jesteśmy postrzegani jako szczególne zagrożenie. Koń odczuwa strach i próbuje od nas uciec jak najdalej. Głowa i uszy często skierowana jest na zewnątrz, ciało jest napięte, szyja niesiona wysoko. Komunikat zwrotny jeszcze się nie pojawił - dopiero co włączony został instynkt ucieczki. Na wolności koń ucieka około 500 metrów, po czym zwalnia i niemal zawsze sprawdza, co go przestraszyło. Z momentem, w którym uświadomi sobie, że nie ma drogi ucieczki od presji, którą zadajemy, zacznie się z nami komunikować.

KOMUNIKAT 1: ucho do wewnątrz

"Chcę Ci się przyjrzeć i posłuchać, co masz do powiedzenia. Darzę Cię szacunkiem."




Moim celem jest uzyskać pozycję przywódcy podczas tego spotkania. Dlatego inicjuję ruch, jego prędkość i kierunek - tak, jak zrobiłby to dominujący osobnik. Teraz spowoduję obrót zadem na zewnątrz, porzez wywarcie presji na przód, przed linią motoryczną.




Kadarka powinna po chwili powiedzieć coś jeszcze - rozluźnić pysk i przeżuć, w geście akceptacji. Wykonanie oblizania i żucia jest jak przycisk "ENTER" - zaczynam rozumieć, o co w tym chodzi i akceptuję to, co się dzieję. Jestem tylko roślinożercą - popatrz, jak naśladuję sposób, w jaki jem. Czyli:

KOMUNIKAT 2: mielenie językiem, żucie


Nieuchwycone dokładnie na zdjęciu, ale jeszcze będzie okazja, żeby zaobserwować to zjawisko. Innym sygnałem, występującym teorytycznie przed oblizaniem, w tym przypadku po jest

KOMUNIKAT 3: zmniejszanie obwodu koła, nos skierowany lekko do wewnątrz


Po nastąpieniu jeszcze kilku zmian kierunku (wykonałam ich 4-5), Kadarka ostatecznie mówi:
"Jestem gotowa przyjąć twoją ofertę, chyba ci zaufam i oddam ci przywództwo na czas tego spotkania"


KOMUNIKAT 4: obniżenie głowy do samej ziemi


Moja sylwetka i mowa ciała stopniowo, przy każdym nowym komunikacie, odpuszczała po troszku presji. Na początek zamknęłam palce, używałam jednego ramienia i liny, wciąż wpatrzona w oko kasztanki (KOMUNIKAT 1). Przy komunikacie 2 i 3 stopniowo zaokrąglałam barki i nie używałam liny, ręcę trzymałam bliżej ciała. Następnie, po ostatnim komunikacie, który pojawił się bardzo szybko, raz jeszcze zmieniłam kierunek i gdy tylko pojawił się ponownie, pozwoliłam klaczy na jeszcze jedno okrążenie, ugięłam ręce, spuściłam wzrok i w końcu stanęłam pod kątem, pokazując Kadarce plecy w zapraszającym geście. (Koń biegnie po ścianach w określonym kierunku, a kiedy jego głowa i ciało - zwracając uwagę na oś kręgosłupa, jest skierowane w moją stronę na kole, zatrzymuję się wtedy bliżej śladu, oferując kontakt postawą bierną). Na zdjęciu trzecim, na górze po prawej widzicie jeszcze Kadarkę o skróconej sylwetce, spiętą i niegotową do połączenia, co można "ukarać" dalszym wysyłaniem do przodu/zmianą kierunku. Zdjęcie ostatnie ukazuje diametralną różnicę - wyluzowanie i rozciągnięcie. Klacz przebiegła ring około kilkunastu - dwudziestu kilku razy.



Przyszedł czas na połączenie, które następuje już po kilku minutach. Decyzja o podejściu należy do Kadarki, jest instynktowna i niewymuszona.


Teraz czas na kontakt cielesny - niemal zawsze jest to pogłaskanie po głowie, w "ślepym punkcie". Mogę już sprawdzić, czy naprawdę stałam się w jej oczach przywódcą tego dwuczłonowego stada.


Kadarka podąża. (eng. follow up)
Zwróćcie uwagę na mowę jej ciała - jest rozluźniona, łeb trzyma nisko. Nie patrzę jej w oczy ani nie odwracam się jeszcze. Chodzę zygzakiem, umacniam jej skupienie na mnie.



Akceptacja, przycisk "ENTER" został naciśnięty. Odwracam się i głaszczę. Wygłaskać można i należy całe ciało, do uzyskania pełnego rozluźnienia. Warto także podnieść wszystkie 4 kopyta, by podnieść poziom zaufania jeszcze wyżej.

Monty Roberts w taki właśnie sposób zajeżdża młode konie, na tym etapie prawdopodobnie założyłby koniowi czaprak i siodło, z którym wcześniej by je zaznajomił poprzez pokazanie i dotknięcie ich przyjaznym gestem. Następnie pozwoliłby się wybrykać odsyłając znów na koło i po okazaniu przez nich sygnałów akceptacji, przyjąłby konia spowrotem do "stada". Po tym założyłby im kiełzno i w ciągu około 30 minut na ich grzbiecie zawitałby pierwszy jeździec - pasażer. Koń po niecałej godzinie byłby wstępnie zajeżdżony - bez przemocy, z pełnym końskim zaufaniem - bo tak nakazują temu zwierzęciu najsilniej działające w nim instynkty dotyczące stada, poczucia bezpieczństwa i wygody, których zapewnieniem staliśmy się my.




Całą fotorelację możecie obejrzeć TUTAJ

Informacja do zdjęć tam obejrzanych:
Obniżam w sposób przerysowany głowę, ponieważ tłumaczę obecnym przy okrąglaku osobom o tym, co robi Kadarka i dlaczego, do czego używam swego własnego ciała :). Praca po założeniu kantara polega na ustępowaniu od bezpośredniej presji - omawiam różne sposoby cofania konia i ich skuteczność. Jak widać na jednym ze zdjęć, z napiętą liną i naciskiem na pierś - klacz zapiera się, co jest naturalnym odruchem. Przy linie, która jest wprowadzana w ruch przed przodem, przy mnie stojącej na wysokości łopatki odnosi minimalnie wyraźniejszy skutek. Najskuteczniejszym sposobem jest po raz kolejny zastosowanie komunikacji zrozumiałej dla konia - zachowanie odległości, ustawienie się frontalnie, wzrok skierowany na oczy, stopniowo narastająca presja. Na koniec nauka ulegania naciskowi na potylicy - czyli opuszczanie głowy od ręki. Poprawne ustępowanie zadem powinno z kolei wyniknąć także z dobrze zastosowanej mowy ciała - wzrok na ostatnie żebro, rosnąca presja...


WZORCOWY JOIN UP:




PS. Pozdrowienia dla cudownej Basieńki, siedzącej w pierwszej loży podczas całego procesu :)


czwartek, 6 lutego 2014

Round pen - praca w ringu

zdjęcie Oli Szczęśniak



ROUND PEN (z angielskiego) oznacza lonżownik, ring, okrąglak. Najbardziej optymalna średnica wynosi ok. 16 m. Rozmiary mogą nieraz dochodzić do 30 m. Najczęściej wykorzystywanym podłożem jest piach. Tradycyjnie są wykonywane z drewnianych desek lub pali, obecnie wykorzystuje się także przenośne konstrukcje z rur metalowych. Ściany mogą być wyższe lub niższe, sięgające zazwyczaj ok 2 m. Round pen ma swe historyczne korzenie w tradycji jeździectwa hiszpańskiego i prawdopodobnie pojawił się wcześniej także w innnych miejscach. Jeśli chodzi o Północną Amerykę, był początkowo (i wciąż jest) używany przez meksykańskich vaqueros (wyraz oznacza dosłownie: spodnie dżinsowe, vaca - krowa) i został zaadaptowany przez kowboi w zachodnich Stanach Zjednoczonych.

HASŁA: znajomość komunikacji występującej w naturze - czytanie konia i powodowanie nim, mowa ciała, presja i odpuszczenie presji (czym jest presja, jak nią działać w zależności od konia), rytm, zdobywanie szacunku i dominacji, następnie usuwanie strachu i budowanie zaufania.

Do czego wykorzystuje się okrągły wybieg?
Jeśli znamy język EQUUS - koniowatych (określony przez Monty Robertsa, który jako pierwszy zajął się rozpowszechnieniem tej wiedzy), potrafimy go zczytać i na niego odpowiadać, a także jesteśmy świadomi, jak manipulować presją i odpuszczeniem - w niewiarygodnie krótkim czasie pozyskamy zwierzę uznające naszą dominację, szanujące nas i ufne. Technika join-up oparta na obserwacjach zdziczałych mustangów zakłada "przyłączenie" konia do nietypowego dla kopytnego dwuczłonowego stada, w którym człowiek zostaje zaakceptowany jako lider; tak samo jak w stadzie (dominująca klacz odpędzająca "za karę" niesfornego osobnika, któremu instynkt nakazuje podporządkować się i prosić o powrót). Stąd możemy budować trwałe relacje z wierzchowcem, dzięki którym jest on w stanie z chęcią i z własnej woli poddać się naszemu przywództwu. Akceptacja czapraka, siodła, kiełzna - w końcu jeźdźca na jego grzbiecie, który z góry zarząda jego ruchem bez używania dodatkowych narzędzi, patentów czy przedmiotów służących do poskramiania, jest już tylko formalnością. Wszystko odbywa się bez zbędnego bólu czy nieporozumień.

Round pen dzięki swojej budowie (bez naróżników), ogranicza diametralnie możliwość ucieczki i jest doskonałym miejscem na rozpoczęcie szkolenia i bezpieczną pracę* bez bezpośredniego kontaktu z koniem. W ringu możemy konie przyzwyczajać (habituować) do różnych bardziej lub mniej typowych przedmiotów. Po pierwsze - do sprzętu, którym się posługujemy, do rzeczy ruszających się i hałasujących - czyli tych, których konie mogą się przestraszyć, czy też położonych na środku okrąglaka, mogących jednak wzbudzić równie przejmującą panikę u zwierzęcia. Możemy także szlifować ćwiczenia z ziemi - w siodle.

Jeśli chodzi o lonżowanie, na to przeznaczymy oddzielny post. JNBT zakłada odrzucenie patentów oraz pracę na dwóch lonżach, zamiast na jednej. Argumentów za i przeciw oraz szersze omówienie tego tematu odkładam na później.

Technik i metod jest wiele - ale te, które są skuteczne, zostały opracowane na podstawie i z poszanowaniem dla końskiej natury. Jak rzecze motto JNBT:

"Nieważna jest metoda, narzędzie czy technika, ważne jest podejście"

Uzyskane efekty i zrównoważonego, chętnego do współpracy oraz przywiązanego konia możemy przenieść na większy ogrodzony teren. Czas na naukę w round penie zależy głównie od konia - my jesteśmy jedynie katalizatorami reakcji lub jej braku - różnica wobec tradycyjnych metod zakłada możliwość dokonania przez konia wyboru - oczywiście w końcu pożądanego przez nas, ale tylko wtedy, jeśli poprawnie używaliśmy komunikacji oraz zbudowaliśmy odpowiednie relacje. Jeśli my i koń opanowaliśmy pracę na dużych ogrodzonych przestrzeniach z oraz bez użycia naszych narzędzi - możemy przenosić te lekcje na nieogrodzone terytoria i tereny.

*Bezpieczeństwo zależy oczywiście od naszej świadomości. Jeśli poświęcimy potrzebny do kształtowania zwierzęcia czas i wykorzystamy go dobrze, możemy cieszyć się potulnym barankiem gotowym pracować z nami chętnie, ale! Koń to zwierzę - myśli i działa instynktownie. Zawsze powinniśmy to mieć na uwadze.



Kolejne części w losowej kolejności podane:
1. JOIN-UP (OMÓWIENIE NA PRZYKŁADZIE KADARKI)
2. DOMINACJA
3. UFAĆ I SZANOWAĆ
4. ĆWICZENIA NA LINIE
5. HABITUACJA
6. KIEROWANIE RUCHEM W OKRĄGLAKU, TZW. ROUDPENNING + przykłady
7. JĘZYK EQUUS
9. PODSTAWY DO OPANOWANIA W SIODLE
10. POPEŁNIANIE BŁĘDÓW


Lista jest orientacyjna i prawdopodobnie będzie jeszcze uzupełniana.
W międzyczasie omówimy strach, agresję i inne negatywne uczucia i emocje występujące w świecie ludzi i zwierząt.





poniedziałek, 3 lutego 2014

2 tygodnie odskoczni

Ferie, ferie i po feriach.
Jestem już w domku i ciężko mi się zaaklimatyzować. Muszę przełączyć tryb makoszkowania na tryb szarej codzienności. Nie ma lekko...

Ferie były cudowne i owocne. W mojej głowie zaczyna się układać. Chyba wystąpił Wielki Wybuch i czarna dziura powoli zapełnia się gwiazdami. Jedne już jaśnieją, inne czekają na swój czas. :)

W pierwszym tygodniu była Kośka i 10 osobowa ekipa. Jazdy były ciekawe i w zasadzie wszystkie udane :) Szczególnie w pamięć zapadły mi dwie jazdy: na Kadarce z Kasią i na Beziku z Kośką. Były to jazdy ujeżdżeniowe, ze względu na podłoże praca była głównie w stępie i kłusie. Skupiałam się na rozluźnianiu barków, co znacznie mi pomogło zluzować całe ciało. Zwalczyłam też nawyk przekładania ręki przez szyję przy działaniu wodzą ustawiającą. Wszystko odbiło się na koniach; były momenty, że Kadarka odpuszczała w potylicy i ładnie angażowała cały grzbiet (cudowne uczucie). Beziullo wykonywał piękne zwroty i zrobił 2 poprawne kroki ustępowania od łydki :D
W pierwszym tygodniu był też skiring (na nartach za koniem) i saneczking (na sankach).


Od lewej: Inka na Azji, ja na Kadarce


Ja na Kadarce



Saneczking. Od lewej: Kośka na Azji, Mateusz, Marcelina, ja i... ?
Oklep na Jokaście. Mały przecinak :)

Oklep na Tyrani. Mmmmmiękko :)

Małgorzata K. Photography. Sweet sejszon z kucykami

Oświadczyny :)


Teren stępo-galop :)

W drugim tygodniu było nas tylko pięcioro. Pogoda była początkowo lepsza, podłoże też, więc był to tydzień raczej skokowy :) Trzy razy jeździłam też samodzielnie na Sasi. To nie to co z instruktorem, nie widzi się błędów. Mimo to, były to jedne z przyjemniejszych jazd w moim życiu, zresztą, jak zwykle na haflingerce :)
 Szczególnie dobrze wspominam skoki na Kadarce: mimo że poślizgnęłyśmy się i razem przewróciłyśmy, kilka razy z powodu beznadziejnego najazdu wyłamała, jazda była poprawna. Skakałam linię z 3 niewielkich przeszkód z odstępami na 1 foule. Ustabilizowałam ramiona, no to teraz pracujemy nad uciekającą łydką :)
Kolejną jazdą były skoki na Beziku :) On ma ukryty potencjał, diament trzeba szlifować troche dłużej niż zwykle, ale ostatecznie będzie pięknie błyszczał :D












Były i takie momenty :)

Z Kajką wysyłającą nam energię kosmosu <3
Aktywne rozprężenie (nie to żebym dodała zdjęcia w odpowiedniej kolejności :D)

A tutaj zdjęcia z jazd na Sasance:

Jako iż Sasanka była przez jakiś czas wyłączona z jazd, pierwszą jazdę rozpoczęłam rozprężeniem w galopie.  Obok Kajucha z Kałachem czekają aż Haflinger spuści pare :D

To co tygryski lubią najbardziej!

Po rozprężeniu troche pracy na kawaletkach

Kolejna jazda, tuż przed wyjazdem z Makoszki :c



Przód księżniczki, tył rolnika :) Zadkus rozpłupus



Praca na kawaletkach, tym razem w galopie



Najprzyjemniejsza część jazdy: żucie z ręki w kłusie na zakończenie pracy :)


Na koniec wrzucam jeszcze słitkę z Jokasią:



Oraz... Patrzcie no jaka to Kajka warszawska się zrobiła!!



I na koniec...
DZIĘKUJĘ!! Wszystkim uczestnikom obozu, organizatorom i koniuchom! Dzięki za wszystkie odpały, za "My w Makoszce", za balet  na huśtawce i cup song :) Jeśli to czytacie macie ode mnie wielkiego buziaka! :*
PRZEPRASZAM za wszelkie nieprzemyślane słowa i czyny :)

W pobycie w Makoszce najgorsze jest to, że się kończy...

Powracając do szarej codzienności...  nie byłam dziś w szkole. I dobrze i niedobrze zarazem. Przytyłam. Cholera, zawsze w zimę tyję :( Miśka będzie pozbawiona możliwości tworzenia potomstwa. Sory memory psinko. Weekend będzie ciekawy, póki co sobota i piąteczek mam wolne.
Uciekam odrabiać lekcje i odpisać na zaległe wiadomości.

Buziole,
Artemis

_______________________________________________________INKI aktualizacja___________________________


Popłynęło. Całe 2 tygodnie nagle zamieniły się w maleńki synaps w mózgu.
Za kolejne dwa tygodnie prawdopodobnie zaczynam nowy rozdział. Żegnać się z Makoszką nie jest łatwo, szczególnie, jak się człowiek poczuł swojo - potrzebny, sensowny, przywiązany. Trwa u mnie okres rozterkowy, trochę zalatuje XIX-wiecznym romantyzmem. Ciekawe, czy wreszcie pozwolę sobie na przepoczwarzenie. Bo jak na razie szło całkiem pozytywistycznie - z konkretnymi decyzjami. Zostało jeszcze usunąć kilka złych nawyków (jak siadanie do pisania bloga, zanim się posprząta i pouczy do kolejnego sprawdzianu z biologii), umacniać się w postanowieniach i dalej podejmować jasne decyzje. Czarno-biało, jak z końmi. Za tydzień zaczynam znów regularnie ćwiczyć, na nowych zajęciach. Długo nie mogłam się pogodzić z brakiem baletu i jogi. I też przytyłam.

Z "Był sobie chłopiec" ZAPAMIĘTAĆ jeszcze jedno:
Żaden człowiek nie jest samotną wyspą.
A z "Wodnego świata" ażeby nie rozbierać się na statku przed zmutowanym Kevinem Costnerem, bo i tak nic z tego nie wyjdzie <D...

Wracając do Makoszki:
Niedługo znowu zrobię ciasto marchewkowe, tym razem potrzymam jednak w piekarniku aż się "dorobi". Jazdy z Kosią miodzio. Najcudowniejsza na Bejutku, po wytrzęsieniu przez naszą ukochaną trenerkę :). Była praca na drągach z Kiki w ręku, skoczki z Dianą na grzbiecie i wcześniejsze ucieczki z pastwicha. Moja wina, moja wina. Jeszcze nie umiem jak Warwick Schiller, mała nadal ma problemy z lękiem separacyjnym. Dianka wsiadła na hucułeczkę, która po raz pierwszy od długich miesięcy dzierżyła w pysiu wędzidło do klasycznej pracy na ujeżdżalni. Grzeczna, pojętna, rozluźniona, ale nie rozwleczona. Dumna z niej byłam. Drugi tydzień inny, troszeczkę bardziej leniwy. W ostatnią sobotę w terenie z Dianką na Promyniu było jak nigdy przecudownie. Przejścia lekkie, spokojne. Hucułki skupione, ufne. Mimo, że wiało niemiłosiernie i zmrok zapadał (dwa strachogennie działające na konie czynniki zewnętrzne). A one jak gdyby nigdy nic! Kochane hucułki!
Zadowolona jestem ogromnie z naszego pobytu. W sumie - jak to zwykle w Makoszce. Ja także BARDZO BARDZO DZIĘKUJĘ.

PS. Phi, jaka Warszawka? Nie dajmy się zwariować, tej obcisłej dereczki ja nie zakładałam! Nie widzicie mojej złowieszczej miny? A, nie rozczesujcie ogona Kiki. Błagam.


PS2. Kolejny wpis ode mnie będzie o pracy z ziemi korzystając z metod naturalnych. Na zdjęciu Kadarka.

Zdjęcie Oli Szczęśniak