Ten wpis zacznę kilkoma pytaniami, nad którymi każdy z nas na pewno choć raz się zastaniawiał
(a jeśli nie, ma okazję, żeby zrobić to teraz!)
Dlaczego właśnie konie?
Z jakiego powodu poświęcam na nie czas?
Czemu jeżdżę?
Co chcę osiągnąć?
(Jeśli nie interesuje Was, jak osobiście odpowiedziałam na te pytania, omińcie 3 kolejne akapity. Warto sobie poświęcić 5 min, żeby na te pytanka odpowiedzieć samemu - lub jeszcze lepiej, ZAPISAĆ. Najlepiej dzieląc się tym z nami w komentarzu :)!)
Ja zatonęłam w miłości do koniowatych z miliona powodów. Ich obecność dobrze wpływa na wszystko, co jest związane z moim wnętrzem (i "zewnętrzem" też, odliczając tylko charakterystyczny zapach, który mnie osobiście zachwyca, ale innych odstręcza niestety...), przy nich czas płynie wolniej, jestem bliżej Bożego stworzenia i czuję, że żyję trochę bardziej naprawdę, kiedy jestem blisko nich. Rozwijają mnie psychicznie i fizycznie, skłaniają do pracy nad sobą, uczą cierpliwości, pokory, cieszą prostotą i pięknem swego życia. Są zwierzętami, więc ich sposób myślenia jest logiczny i nieskomplikowany - zaprojektowany tak, aby przeżyć. Nie martwią się o pieniądze, czas, wygląd czy to, co sobie o nich pomyślą inne konie :). Nie mają słów w głowie, którymi zasmucą czy zachwycą, czy liczb do zliczania. Istnieją tu i teraz, przy czym potrafią się przywiązywać, okazywać zadowolenie, czy chęć do współpracy i kontaktu.
Jeżdżę, bo inni ludzie pokazali mi, że się tak da. Nie zależało mi nigdy tak naprawdę na samej jeździe. To tylko taka wisienka na torcie.
Jako dziecko mało się ruszałam (co się zmieniło dopiero w 3 gimnazjum, inna sprawa, że bojuch był ze mnie niesamowity), jak już pisałam: nad równowagą i refleksem wciąż muszę pracować, ale jest coraz lepiej.
W związku z tym, że mam zapędy perfekcjonisty, jazda przysparzała mi nieraz trochę frustracji. Chyba, że w terenie - to już czysta przyjemność. Jestem zdania, że wsiadanie na konia i jeżdżenie w sposób rozsądny i adekwatny do możliwości zwierza i człeka nie jest niczym złym. Obecnie mam możliwość wsiadania na mego hucułka (co prawda na razie na oklep, bo siodełko trzeba zakupić), na hucułki mego pensjonatodowacy i czasem w rajdziki na gorącokrwistych koniach niezastąpionych chłopaków z sąsiedztwa Suszna :). Jak jestem w Makoszce, to na makoszkowych. I to by było na tyle.
Uwielbiam obserwować, w jaki sposób konie funkcjonują i komunikują się ze sobą. Dlatego pociągnęło mnie odnajdowanie porozumienia z tymi zwierzętami na bazie ich naturalnych instynktów. Interesuje mnie także, jak funkcjonuje ich ciało i jak można dodatkowy ciężar, jakim jest cżłowiek, dobrze na ich grzbiecie wykorzystać - tak, żeby nie zrobić im krzywdy, a rozwijać. Chciałabym, jeśli starczy środków i czasu - pojechać na L2 i L3 organizowane przez JNBT, a w kwietniu pojechać na kurs z Justyną Rucińską. Chcę doszlifować podstawy, by móc czerpać przyjemność z prawidłowego obchodzenia się z końmi - ich ciałem i psychiką. Nic bardziej ambitnego nie mam w głowie.
A teraz o POPEŁNIANIU BŁĘDÓW...
By zrozumieć niepowodzenia w pracy z końmi, trzeba wniknąć do przyczyny - zobaczyć ją, zastanowić się i w końcu zadziałać... Oto przykłady:
-brak konsekwencji
-sprzeczne informacje (wysyłane koniowi, dostarczane przez ludzi innym ludziom)
-strach
-brak wiedzy
-nieświadomość ciała
-brak wyczucia
-słaby timing
-emocje
-ignorancja
-zbyt duża pewność siebie
-brak odpowiedniego miejsca (ogrodzonego)
-bezmyślność, beztroska
-skupianie się na sobie, a nie na dobru konia
-robienie uparcie "po swojemu"
Ze mną sprawa była skomplikowana... Z jednej strony zawsze (to "zawsze" trwało od lat niecałych trzech, bo tyle czasu temu zaczęłam mieć cokolwiek wspólnego z końmi) robiłam wszystko bardziej po swojemu, a z drugiej postępowałam przeciw sobie i uznanym przeze mnie metodom, bo w głowie roiło mi się usprawiedliwienie - "przecież ktoś inny, ważniejszy ode mnie, też tak zrobił...", które oczywiście po chwili strawiałam i wydalałam. Suma sumarum, jak się tak przyjrzeć panoramicznie - wszystko jest do usprawiedliwienia, byle tylko nie popełniać tych samych błędów po 10 razy. Każdy wciąż się uczy, nie jest tak?
Jeśli chodzi o błędy - dobrze jest je zauważać. Jeszcze lepiej jest, jak poświęcimy czas na ich przemyślenie - nie obwiniając się. Trzeba podjąć próbę zrozumienia dlaczego tak się stało, zamiast usiąść i zacząć płakać. Oczywiście nic złego nie ma w okazywaniu uczuć i emocji, ale trzeba też postarać się, by nie ogarnęły nas całkowicie i popchnęły do gorszego stanu.
Do tego zawsze bardzo pomocna będzie druga osoba, która przynajmniej nas wysłucha :).
__________________________________________________________________________________________________
-zbyt duża pewność siebie
-brak odpowiedniego miejsca (ogrodzonego)
-bezmyślność, beztroska
-skupianie się na sobie, a nie na dobru konia
-robienie uparcie "po swojemu"
I wierzcie lub nie, ale wymieniłam te, które pamiętam, że mi się w życiu choć raz przytrafiły. Dodałabym bezrefleksyjność, ale że jestem typem "myśliciela" to każda kryzysowa sytuacja prędzej czy później była przeze mnie analizowana. Niedoskonałość pociąga za sobą uchybienia... Ale tak jak napisałam; etap po etapie - zauważyć przyczynę, wysnuć wnioski, wprowadzić w czyn poprawę. Jeszcze nieraz się człowiek potknie, ale najważniejsze jest przecież, aby umieć się podnieść.
Uważam, że w wielu z nas jest sporo lęku o to, co sobie o nas ktoś inny pomyśli. A w szczególności ktoś, kto w naszych oczach jest autorytetem. Także osoba będąca naszym przyjacielem lub po prostu obserwująca nas z boku. Ale warto zastanowić się, czy ten lęk nie jest przypadkiem wywołany brakiem zaufania do danej osoby. Być może nie znamy jej na tyle dobrze, by być pewnym uzyskania od niej wsparcia czy choćby zrozumienia. Warto się zastanowić, czy my sami jesteśmy wobec innych w porządku? Czy nie mamy skłonności do wywyższania się, czy nie otwieramy aby buzi za często, aby komuś doradzić, zwrócić uwagę czy skrytykować. To, że mamy 2, 5, 10, 50 lat z końmi nie znaczy, że wiemy o nich wszytko czy staliśmy się najmądrzejsi. Nasze doświadczenie - owszem, może rosnąć z wiekiem, ale nie jest równoznaczne z nieomylnością. W końcu jesteśmy tylko ludźmi, prawda?Ze mną sprawa była skomplikowana... Z jednej strony zawsze (to "zawsze" trwało od lat niecałych trzech, bo tyle czasu temu zaczęłam mieć cokolwiek wspólnego z końmi) robiłam wszystko bardziej po swojemu, a z drugiej postępowałam przeciw sobie i uznanym przeze mnie metodom, bo w głowie roiło mi się usprawiedliwienie - "przecież ktoś inny, ważniejszy ode mnie, też tak zrobił...", które oczywiście po chwili strawiałam i wydalałam. Suma sumarum, jak się tak przyjrzeć panoramicznie - wszystko jest do usprawiedliwienia, byle tylko nie popełniać tych samych błędów po 10 razy. Każdy wciąż się uczy, nie jest tak?
Jeśli chodzi o błędy - dobrze jest je zauważać. Jeszcze lepiej jest, jak poświęcimy czas na ich przemyślenie - nie obwiniając się. Trzeba podjąć próbę zrozumienia dlaczego tak się stało, zamiast usiąść i zacząć płakać. Oczywiście nic złego nie ma w okazywaniu uczuć i emocji, ale trzeba też postarać się, by nie ogarnęły nas całkowicie i popchnęły do gorszego stanu.
Do tego zawsze bardzo pomocna będzie druga osoba, która przynajmniej nas wysłucha :).
__________________________________________________________________________________________________
Następnym razem o tym, jak konkretnie błędy naprawiać - rozpoznawać je, radzić sobie z nimi i zapobiegać :). Dzisiaj króciutko - biologia wymaga troski, szczególnie, że już dawno zaczęliśmy zoologię... A nowy filmik od Clintona Andersona kusi, żeby obejrzeć...
Koniowatości, moi drodzy, dużo koniowatości na resztę tygodnia!
PS. O Kiki wkrótce... Jeszcze kilka zdjęć na fejsie Makoszki się znajduje :)