Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

niedziela, 9 marca 2014

Bez lęku

Coś w stylu kontynuacji "O popełnianiu błędów...".

Kilka oczywistych oczywistości na początek:
1. Człowiek zdecydował się na udomowienie konia na własną odpowiedzialność.
2. Dlatego najpierw szuka u siebie rozwiązania problemu, potem u zwierza.

Jak jest w praktyce?
Niby każdy wszystko wie - jak jest i jak być powinno. Wiadomo jednak nie od dziś, że między teorią a praktyką bywa przepaść nie do przebycia. No to jakie kroki można poczynić, żeby naprawić błędy, które chcąc nie chcąc, i tak się popełni?
Jak już pewnie pisałam, jestem perfekcjonistką (nie uważam tego za pozytywną cechę), która pracuje nad równowagą. Mentalną i fizyczną.
Na drodze wiodącej ku harmonii wyskakuje taki oto pan:

LĘK
to wieloaspektowa sprawa, uruchamiana przez wiele pomniejszych czynników:
a) brak panowania nad własnym ciałem (słaba samoświadomość, która powoduje napięcie mięśni i utrudnia rozciągnięcie i rozluźnienie)
b) brak zrozumienia koncepcji działania pomocy i "niewyjeżdżony", niepoprawny dosiad
c) skupianie uwagi na ewentualnej niepożądanej reakcji konia (O LUDU ON PODNIÓSŁ ŁEB I ZASTRZYGŁ USZAMI, UMRZEMY) lub "szukanie" stracha - w otoczeniu, w sobie, w ptaszku na gałęzi
d) wystąpienie niepożądanej reakcji - bryknięcie, wspięcie, odmówienie posłuszeństwa, ponoszenie, wyciąganie lub wieszanie się na wodzy i tysiąc innych
e) ewakuacja, czyli tzw. "gleba" --> tutaj mamy już stracha, bo lęk się urzeczywistnił

Jak radzić sobie z lękiem?
a) Lęk to taki stan powodujący nieprzyjemnie uczucie, które u mnie kumuluje się w klatce piersiowej (czuję najbardziej, jak kurczą mi się mięśnie w tym właśnie miejscu). W związku z tym, że już podczas pierwszej jazdy okazało się, że wsiadanie na konia i, o zgrozo - zsiadanie było dla mnie wyczynem na miarę zrobienia salta w tył - wymagałam i nadal wymagam pracy nad rozwojem fizycznym. Nie ufałam nigdy swojemy ciału, więc zmienianie tego stanu to niekończący się proces. Oczywiście obowiązkiem każdego porządnego jeźdźca jest dbanie o swój stan fizyczny, ale niektórzy po prostu powinni się bardziej do tego przyłożyć. Inka poleca:
- pływanie, bieganie, PRZYKŁADANIE SIĘ RÓWNIEŻ NA WUEFIE
- jogę, gimnastykę, ćwiczenia baletowe, stretching, taniec
- i wsłuchiwanie się w swoje ciało!

Moja sylwetka ma kształt gruszki - mam dość słabe ręce i szczupłą górę ciała, za to cały ciężar dodatkowego balastu dźwigam na nogach. Żeby troszkę wyrównać proporcje potrzeba skupić się na rozwijaniu wydolności płuc, kondycji i siły korpusu oraz ramion, a nogi po prostu "dojdą" (no, na ABT...).

Ekhm, rozciąganie przed jazdą? Dobra, zostawmy bez komentarza :)

Dobry jeździec nie ogranicza się do samej jazdy konnej. Szczególny nacisk kładzie na rozwijanie swojej kondycji (poprzez ćwiczenia aerobowe), wzmacnianie mięśnie korpusu - pleców oraz brzucha, pracę nad elastycznością oraz RÓWNOWAGĄ. Człowiek, którzy dobrze się czuję ze swoim ciałem, rozumie jego funkcjonowanie i jest siebie świadom - będzie odczuwał większą przyjemność z jazdy konnej.
Sprawdziłam to sama :).
A! Jeszcze jedna rzecz: nie mówię, żeby zostać miszczem świata. Wystarczy tylko poświęcić chociaż kilkanaście minut dziennie, żeby nad sobą popracować :) i mniej siedzieć, a więcej kombinować i poddawać swe ciałko weryfikacji!

Pamiętajmy, że koń to ruch.
Rysowane patrząc na zdjątko z guglów :)


b) Ten punkt nawiązuje trochę do poprzedniego. Lekarstwa są liczne:


  • LONŻE na koniu o regularnych chodach+WYKWALIFIKOWANA OSOBA (nic dodać, nic ująć)
  • TEORIA:
"Zasady jazdy konnej cz.1", "Harmonia jeźdźca i konia", "Ujeżdżenie" - te m.in. przeczytałam i polecam

  • zdjęcia, filmy, omówienia i rozmowy z osobą obserwującą nasze poczynania
  • oglądanie doświadczonych jeźdźców
  • wyrzucenie ambicji do kosza i próba realnego ocenienia swoich umiejętności - czyli, jeśli nadal nie ogarniamy a niby tłuczemy te cztery litery na końskim grzbiecie x lat, to nigdy nie jest za późno, żeby wrócić NA LONŻĘ, do INSTRUKTORA i na KONIA PROFESORA! Jeździć, jeździć, jeździć. A jeśli nie czujemy się w danym momencie na siłach - to nie jeździć, zrobić przerwę. Proste.
  • sprawdźmy sprzęt - wbrew pozorom, DUŻO od niego zależy; m.in. źle dopasowane siodło negatywnie wpłynie i na konia i na jeźdźca
  • na poprawę dosiadu - tereny! Celowo punkt ostatni, bo bez poprzednich to czysta głupota.
c) Na ten omen nie ma jednego lekarstwa. Tutaj w grę wchodzi ogólne poczucie bezpieczeństwa i aby sobie je wykształcić, potrzeba czasu (ha, nic nowego). Dla każdego jest on inny - jeden po prostu zacznie się skupiać, nabierze pewności siebie i "po prostu" przestanie szukać pretekstu do wypadku - osoby o naturze tchórzofretki mają nad czym pracować. Może się komuś wydawać, że już się tego wyzbył, ale myśli będą nawracać.
Poczucie bezpieczeństwa to poczucie kontroli nad sytuacją. Jeśli siedzisz na koniu i nie jesteś na lonży, a także nie uprawiasz jazdy na pasażera, to TY jesteś przewodnikiem konia. Ty mu mówisz, co ma zrobić. Jestem tego zdania, że jak z ziemi nie wypracowaliśmy z koniem akceptacji ludzkiego przywództwa to coś tu nie tak, jak rwiemy się w siodło, ale rzeczywistość jest, jaka jest. Załóżmy, że jesteś tym kierowcą.
Czy jakbyś szedł na piechotkę, to bałbyś się jakiejś folii leżącej nieopodal? Wiatru, gałęzi, trawy? Wróbelka? No raczej nie. Przecież wiesz, że nie zrobią Ci krzywdy. A widzisz, koń może o tym nie wiedzieć. Naszym zadaniem jest okazanie spokoju i zaoferowanie mu: jestem tu z Tobą, będzie ok, jakoś przeżyjemy. Pomyśl, że jesteś rodzicem przerażonego dziecka. Jeśli masz kłopot ze swoimi emocjami i możesz unieść się jakąś gwałtownością w stosunku do konia - wyobraź sobie, że jesteś tatusiem lub mamusią. I musisz się zaopiekować swoim dzieckiem, żeby czuło się dobrze.
Niczym złym jest się cofnąć o parę kroków. Z daleka lepiej widać całokształt - miejmy to na uwadze.

A tak przy okazji - jesteśmy niesamowicie egoistyczni, my - ludzie. Jeździec musi sobie jedno uświadomić, kiedy siedzi na koniu, on bierze za całą dwójkę odpowiedzialność! Zwalanie winy na zwierzę to czysta głupota. Jeśli rzeczywiście ktoś się na danym etapie boi, to powinien się cofnąć przed swoją granicę pietra i powoli robić uważne kroki do przodu (najlepiej z kimś, kto poprowadzi taką zachwianą osóbkę - będzie darzony zaufaniem i będzie miał wystarczająco cierpliwości do takiego osobnika). 
Inka opowiada teraz sytuację idealną, bo wiadomo - nie każdy ma dostęp do instruktora. Ale kolegę/żankę-koniarza chyba każdy ma?
Ja sama na razie nie mam nikogo, kto by mnie wziął za rączkę, więc szukam rozwiązania moich wątpliwości i kryzysowych sytuacji na własne kopyto. Oj, trochę w międzyczasie się potykam... Ale najważniejsze, to się nie załamywać i szukać poprawnych odpowiedzi bez względu na wspomniane potknięcia.

"Nie przechodź przez coś złego, robiąc z tego dobre. Skończ i zacznij od początku." - powiedział mądry koniarz, nie pamiętam tylko, który...

d) NO I CO WTEDY, CO WTEDY?! No, po uno i po ultimo - nie panikować i siedzieć. Łatwo mówić, ale jak zrobić? Jeśli nauczyliśmy konia oddawania głowy (zgięcie boczne szyi) we wszystkich chodach i potrafimy wykonać zatrzymanie poprzez odangażowanie zadu - to jest moment, w którym "bierzemy" do siebie łebek. No, a jeśli nie - to powodzenia w ćwiczeniu równowagi i opanowania :) bo w tym przypadku jedyną rozsądną decyzją jest nie wsiadać, jeśli wiemy, do czego koń jest zdolny, a do czego zdolni my nie jesteśmy :) Przy nieposłuszeństwach przydaje się praca z ziemi i z grzbietu wykonana przez doświadczoną osobę, a przy elementach "kosmetycznych" zostaje słuchanie instruktora.

e) No dobra, spadliśmy. Zasada jest jedna: jeśli się da, wsiadać od razu. Chociażby na oprowadzkę w ręku. Każdy może spaść, co do tego nie ma wątpliwości - " nie spada ten, kto nie jeździ". Chyba, że pracujesz zawsze zgodnie z naturą konia i zdrowym rozsądkiem - wtedy możliwość nagłej randki z ziemią zmniejsza się o 99,9 % :).



Problemy nie zawsze biorą się z lęku. Ale mogą go wywoływać!
Dlatego warto mu zapobiegać. I przede wszystkim pozwalać sobie na błędy. Nie ma co sobie wyrzucać w nieskończoność. Trzeba po prostu działać.

(Niech mi ktoś rzeknie, czy piszę w miarę zrozumiale. Bo wydaje mi się, że te moje wypociny ciut bełkotliwe) TO WSZYSTKO TA CHEMIA I BIOLOGIA!
Myślenie o tym, ile ma się do zrobienia jest naprawdę męczące. Szczególnie, jak się jeszcze nie zaczęło uczyć... A kartkóweczka za jakieś 15 godzin :D! Matura na 1001 %, nie ma co.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz