Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

poniedziałek, 24 marca 2014

Świadoma swej nieświadomości, chcąca poczuć wszystkie kości

Na wstępie...
Jestem małą farciarą!
Wyłowiłam na ciuchach bryczesiki EURO-STAR, jak nowe, idealnie na mnie pasujące :) Zaoszczędziłam 350 zł!!

W niedzielę rano byłam u Zolki, miałyśmy jechać w teren, ale się okazało, że ta wypożyczona kobyła jest bardzo nie wychowana, ba! nie ujeżdżona. Niestety z terenu nici, nie chciałyśmy męczyć i siebie, i kobyłki, która ponadto prawdopodobnie cierpi na szpat. Za to Zolka zachowywała się bardzo poprawnie. Co prawda na początku z zainteresowaniem obwąchiwała zadek koleżanki i podkłusowywała za nią, ale przy konsekwentnym upominaniu zaprzestała. Przy odprowadzaniu pożyczonej kobyłki do właściciela, bez problemu odjechałam od niej i pojechałam do domku, a Zolę miałam na halterku :) Potem powtórka z literatury w zakresie ja idę-koń idzie, ja stoję-koń stoi.
Było super! Udało mi się kierować koniem stojąc: przy łopatce, przy brzuszku, przy zadzie! Z tego ostatniego byłam dumna, szłam prowadząc konia wzrokiem i jedną ręką ( sugestią ), drugą głaszcząc między tylnimi nogami.
Potem pokazałam Oli jak wymagać od konia takiego skupienia i pilności w podążaniu, było jej chyba troszkę nieswojo, szczególnie na początku, ale pewne schematy po prostu muszą wejść w krew. Potem ręce i nogi same się układają :)

W południe Kosia zgarnęła mnie do Warszawy. Batulec miał ropę w kopytku, dlatego jest wyłączony z jazd, ale jako iż kopyto musi pracować, wsiadłam na niego na oklep na stępa. Spróbowałam robić kilka figur, to jest zwrot na zadzie (jak się okazało do tej pory robiłam półpiruet, myśląc, że to zwrot ;p), ustępowanie od łydki, łopatką do wewnątrz. Czasami coś wychodziło naprawdę ładnie, ale większość czasu było przeciętnie. Miałam momenty, że chciałam coś zrobić za mocno, zbyt siłowo przykładałam łydki czy przesuwałam dosiad (tak, o dziwo, da się :d). Dalej mam problemy z synchronizacją pomocy, ale cóż, do pewnych rzeczy najwidoczniej potrzebuję więcej czasu. No i tempo, tempo, tempo, w stępie też, tym bardziej!

W między czasie gruby hucułek śmigał na lonży, potem była hipoterapia. 

Na koniec miałam jazdę na Faworce.
Byłam troszeczkę przestraszona, gdyż Kosia opowiadała, że ostatni tydzień to nie był czas dla Fawora korzystny. Odetchnęłam, kiedy się okazało, że jest to bardziej zamuł niż pędzenie tak, że o matko, nogi się połamią! Mimo wszystko wolę pracę z końmi, które nie mają samobójczych zapędów (za-pędów, hehe) :D
Zapobiegawczo najpierw klacz rozgrzała się na lonży. Kiedy już wsiadłam wykazywała się wybitnym opanowaniem przy straszliwych i przerażających drzwiach, wyskakującej nagle drapieżnej Kośce... tak, niezapomniany widok :) 
Było w miarę ogarnięcie, tylko oczywiście odzywają się u mnie stare nawyki z manipulacją wodzami i blokady w działaniu nogami. W galopie nie mogłam "siąść na tyłku", gdyż ponieważ wydawało mi się, iż koń baardzo wisi na pysku i że go ciągnę. Kosia po jeździe mi wyjaśniła, że gdybym siadła i obudziła ją łydeczką, to przód by się uniósł i wszystko by się zgadzało... no ale Dianka ma swoje głupie blokady, które powooli przełamuje.
Potem była lonża! Tak, jak ja kocham lonże! Odkryłam kilka Ameryk. Na przykład, co jest proste i logiczne, żeby koń zareagował trzeba, kurka rurka, zadziałać. Ale naprawdę zadziałać, nie tylko udawać, że się działa. Po godzinnej jeździe nogi (uda) mi od ich "zamykania" odpadały; jednak wciąż brak mi wyczucia kiedy odpuścić by Faworka szła dobrym tempem, nie szaleńczo szybkim, ale wciąż kłusem. Poczułam świadomie fajną sprawę- siedzimy z "odklejonymi" udami i przyłożonymi stale łydkami, w razie potrzeby je tylko dociskając. Fajna i jakże logiczna rzecz- mając zakleszczone uda jak można je zakleścić bardziej by zadziałać wstrzymującą półparadą? Trzeba mieć je luźne i zaciskać tylko w konkretnych przypadkach.
Ogarnęłam też, że żeby zagalopować naprawdę wystarczy przestawić łydkę i wysłać konia dosiadem, bez spiny. Da się? No oczywiście. 3 razy na dziesięć prób, ale co tam.
Oczywiście bez "przygód" się nie obyło ;) Faworka zaplątała na moment tylną nogę w bat do lonżowania i ponoć zrobiła coś tak jakby chciała zagalopować tak bardzo szybko, momentalnie, wskoczyć do galopu. Ja to poczułam jako serię podskoków, w stylu rodeo.
Po lonży, gdy włożyłam strzemiona, puśliska jak zwykle magicznym sposobem się skróciły. Nie wiem jak, chyba czary :)
Najlepiej mi pomogło ćwiczenie: przejścia z galopu do kłusa i od razu do stępa cały czas krążąc ręką w tył. Musiałam się skupić na dwóch rzeczach, działać dosiadem (nie miałam wodzy) i nie było możliwości spięcia barku. Rewelacja!

To tyle :) Niestety zdjęć z jazd nie mam, ale opis na pamiątkę sobie chociaż zostawię :) Czytając obrazy do mnie powrócą...

W tą sobotę jazda w PIKERZE. Być może będzie ciekawie :)

A tymczasem powracam do mojego pięknego przemeblowanego pokoju, całować bryczesy i kuć na chemię.
Zgłębiać świadomość i rozciągać uda i pupsko! Otwierać miednicę! :)
Artemis


sobota, 22 marca 2014

What's up?

Dzisiejszy dzionek spędzony aktywnie! Po całotygodniowym leżeniu w domu wreszcie mogłam wyjść i delektować sie pogodą :) 
Rano zrobiłam przemeblowanie. Wszystkie kurze powymiatane, szafy poprzestawiane. Nie wiedziałam, że tyle paskudnych pajęczyn i brudów kryje się za meblami... brrr od teraz będę czyściochem ! (taaa, jasne). Troche pokombinowałam z ustawieniem rzeczy, jest aktualnie pięknie, ale mniej praktycznie. Upchnęłam biurko między łóżko a szafę tworzącą "przegrodę", dzięki temu jest więcej wolnej przestrzeni. No i na razie mi troszeczke dziwnie, nie wiem nawet gdzie mam rzucić łachy, albo jak zrobić bałagan. Niestety, jak sie oswoje to pewnie mi minie... No cóż, nikt nie jest, ekhm, doskonały :)
Potem szybciochem po lekcje i do Zolki.
Najpierw zwykły standardowy spacerek, potem Ola musiała zmykać, więc mogłam się pożądnie skupić na koniuchu. Dzięki temu koniuch się skupił na mnie. Proste, a jakżesz znaczące ćwczenie z kontroli ruchu. Ja idę- koń idzie. Ja stoję- koń stoi. Ja cofam- koń cofa. Na obie strony. Wszystko oczywiście w wyniku wskazywania kierunku wzrokiem i ręką
------przerwa na rozmowę z Kają------
Straciłam wątek :) A, no to potem poszłam z Zolką na piasek, chwila okrążania, rozluźnienia, rozciągania, spokój. Zwrot na zadku i do domku :) Oczywiście- zachowując kontrolę tempa i kierunku.
No więc wrzucę tylko kilka zdjątek






Uczymy Zolkę stępa hiszpańskiego, na razaie wygląda to tak, że robi wymach nogą, ale w stój. Robiła też z grzbietu :)

Zola ma taką fascynującą właściwość, że zamiast szukać nowych rozwiązań  to w danej sytuacji najpierw sprawdza narzędzia, które już zna. Np. przy nauce stępa hiszpańskiego na presję w staw łokciowy reagowała odchyleniem do tyłu, jakby sie miała kłaniać... Bez sensu, a jednak koń poszukując wytchnienia od presji najpierw szukał narzędzi takich, jakimi sie umie już posługiwać :) Dzięki temu bardzo łatwo przenieść coś z ziemi na siodło- dla mnie, zapalonego jeźdźca, końska cecha idealna :)






Jutro pracowity dzionek- rano terenik (udało nam sie zorganizować drugiego koniucha), w południe Warszawa.
Za tydzień mam trening w Pikerze, gdyż Kosia wyjeżdża. Tak naprawdę to jadę pod pretekstem odebrania zalegającej tam od 2 lat odznaki, ale nie byłabym sobą gdybym nie skorzystała ze sposobności i nie wsiadła na konia :)

Słońca, witaminy D, endorfin i dużo koni!
Pewnie znów napiszę jutro
Muszę się zmobilizować do wytworzenia czegoś bardziej treściwego... Może wreszcie piramida przepuszczalności? 
Artemis

poniedziałek, 17 marca 2014

Czego nie wycharczę, to napiszę :)

Komputer naprawiony, będę mogła coś tam tworzyć. Tytuł taki, a nie inny, gdyż dzięki mojemu adekwatnemu ubiorowi (płaszczyk i hipsterska hustka, niestety odsłaniająca całą szyję) straciłam głos. Okazało się, że Chrypex można kupić w Rykach :)
Prowadziłam sobie skrupulatne notatki z całego zeszłego tygodnia, postanowiłam, że sobie tutaj wszystko na pamiątkę spiszę.

Sobota, 08.03.2014
Byłam u Zolki. Rano wsiadłam na zwykłą jazdę ujeżdżeniową urozmaiconą drążkami i niewielkimi skokami. Jazda była udana, jednak koń nie reagował na pomoce póki się nie wygalopował. To chyba kwestia temperamentu i nadmiaru energii, skoro tego Zoli potrzeba, to na razie po występowaniu własnie tak będziemy ją rozgrzewać- lonża przed jazdą się nie sprawdza. Po spuszczeniu pary praca z Zolką była przyjemna. W reakcji na półparady udało mi się raz uzyskać cudowne samoniesienie w stępie, na lekkiej wodzy, z pilnym krokiem i podstawionym zadem. Z tego roboczego chodu przeszłam do wydłużenia- koń zachował rytm i ładnie "poszerzył ramy" nie tracąc ustawienia. Następnie znów skróciłam Zolkę, wykonałam żucie z ręki. Efekt ten uzyskałam dopiero pod koniec jazdy, pozytywnie podsumował mój wysiłek.

Wolta w kłusie. Powinnam opuścić zewnętrzne ramię oraz patrzeć wyżej
Spokojny najazd na przeszkodę




Piękny, głęboki krok zadnią nogą pod kłodę

Tego samego dnia po południu poszliśmy na spacerek w teren. Sprawdzałyśmy z Olką reakcje Zolki na cordeo, byłyśmy bardzo zadowolone.

Stęp w rozluźnieniu, uwaga skierowana na jeźdźca

Reakcja konia na półparadę: zmiana położenia szyi, przelizanie, skrócenie wykroku. Podciągnięcie kolan jeźdźca do góry jest błędem

Półparada w stój: koń przelizuje, ma uszy skierowane w moją stronę
Pomoce do zwrotu na przodzie i natychmiastowa reakcja konia


"Taaak"
"wiem, rozumiem, akceptuję"

Jednorożec :)


Niedziela, 09.03.2014
Z samego rana pojechałam do Wawy. Miałam wspaniałą jazdę na Batim z Kosią.

WNIOSKI:
* nie ciągnąć łokci do wewnątrz
* ramiona nisko, luźno w dół i tył
* nie unosić ramienia przy oddawaniu zewnętrznego barku
* paradę zaczynamy od zewnątrz, kończymy od wewnątrz
* nie patrzeć w dół!
* góra ciała luźna, ręka niska, trzymająca kontakt (szczególnie w przejściach)
* nie spinać się przy zagalopowaniu, luźny siad
* pozawalać na ruch w przód, nie blokować go usztywniweniem
* pozwalać sobie na błąd
* łydka przylega cały czas, rozciąga się, działa mięśniowo (udało się to świadomie czuć kilkakrotnie)

PRACA NAD:
* rozluźnienie w przejściach
* rozluźniona góra ciała (szczególnie ramiona)
* trzymanie kontaktu
* synchronizacja pomocy w chodach bocznych

Wykonywałam ćwiczenia takie jak: serpentyny, zwroty, półwolty w galopie- dla mnie coś nowego. Generalnie koncepcją było rozluźnienie górnej części tułowia i swobodne przejścia.
Po jeździe miałam okazję obejrzeć ćwiczenia woltyżerskie grupy ze stajni Aldragho, robi wrażenie!

Wtorek, 11.03.2014
Ustawiłyśmy Zolce korytarz. Zaczęłyśmy od przeprowadzenia w stępie, potem kłus, stopniowe zwiększanie wymagań. Zolka ziewała, przelizywała, rozluźniała się niemiłosiernie :) Skoki doszły do stacjonaty 90 cm na końcu szeregu. Zakończyłyśmy pracę spokojnym przegalopowaniem 4 drągów co foule. Zolka musiała przestać się napalać i opanować się- próba zdałą egzamin i po kilku powtórzeniach koń znów zaczął myśleć.






Czwartek, 13.03.2014
Gdybym nie wiedziała, że przypisanie pechowości 13 to błąd konfirmacji, uznałabym, że to wszystko jej wina. :)
Moje błędne decyzje plus straszliwie niesprzyjające okoliczności sprawiły, że po tym dniu miałam głowę pełną słusznych refleksji. Szczęście w nieszczęściu. Dziękuję Kaju
Pierwszy błąd- praca z koniem mimo przeczucia, że coś jest nie tak
Drugi błąd- pójście z takim przeczuciem do pracy w nowe miejsce
Okoliczność- wilgotne podłoże w jednym miejscu, ryk traktora- niespodziewane warunki stresogenne
Trzeci błąd- mimo tego prowadzenie lonży Oli (tutaj jeszcze nie było tak dużego spięcia)
Czwarty błąd- postanowienie, że wsiądę na Zolkę
Piąty błąd- postanowienie wygalopowania konia, panika Oli z powodu pojawienia się wody na podłożu->chamskie zatrzymanie konia właściwie bez przyczyny; narastająca frustracja
Szósty- opuszczenie tego miejsca w dużym stresie
Siódmy- postanowienie wygalopowania w dawnym, sprawdzonym miejscu
Okoliczność- wyskoczenie zająca w trakcie galopu!
Okoliczność- pojawienie się konia i "kolegi"; podekscytowanie Zolki
Ósmy błąd- zejśćie z konia w takiej sytuacji, brak rozsądnego działania
Dziewiąty błąd- ganianie w kółko na linie w celu skupienia na mnie uwagi kiedy 2 koń zniknął za choryzontem; jeszcze większe spanikowanie Zoli, bieganie 20 minut zanim okazała, że ma dość
Słuszna decyzja, którą powinnyśmy podjąć na początku- wrócenie do domu i postanowienie, że jutro zaczniemy od nowa.

Ten chłodny policzek nie poszedł na marne. Zmobilizowana, w piątek, naprawiłam błędy.

Piątek, 14.03.2014
Już przy zakładaniu haltera wiedziałam, że będę spokojna i opanowana od początku do końca. Od samego początku pracowałam nad skupieniem Zolki na mnie.


Efekt był znakomity, co prawda wkładałam zbyt dużo dynamiki do tego procesu, ale udało się skupić na mnie klacz. Potem wymasowałam ją całą, porozciągałam. Obie byłyśmy zadowolone i rozluźnione.


Masaż pod brzuszkiem bardzo polecam, koń unosi grzbiet

Jeszcze tego samego dnia pojechałam do Warszawy na Cavaliadę.
Bez przygód się nie obyło, ale bardzo miło było mi się spotkać z kochanymi robalami. :)
Na koniec wrzucam kilka zagubionych zdjęc z kiedyś tam.


Pierwsze spotkania z kawaletkami:



a w wolnym czasie...
Żwirownia

Bez komentarza :D

I tyle :)
Buziole,
Chartemis

niedziela, 9 marca 2014

Bez lęku

Coś w stylu kontynuacji "O popełnianiu błędów...".

Kilka oczywistych oczywistości na początek:
1. Człowiek zdecydował się na udomowienie konia na własną odpowiedzialność.
2. Dlatego najpierw szuka u siebie rozwiązania problemu, potem u zwierza.

Jak jest w praktyce?
Niby każdy wszystko wie - jak jest i jak być powinno. Wiadomo jednak nie od dziś, że między teorią a praktyką bywa przepaść nie do przebycia. No to jakie kroki można poczynić, żeby naprawić błędy, które chcąc nie chcąc, i tak się popełni?
Jak już pewnie pisałam, jestem perfekcjonistką (nie uważam tego za pozytywną cechę), która pracuje nad równowagą. Mentalną i fizyczną.
Na drodze wiodącej ku harmonii wyskakuje taki oto pan:

LĘK
to wieloaspektowa sprawa, uruchamiana przez wiele pomniejszych czynników:
a) brak panowania nad własnym ciałem (słaba samoświadomość, która powoduje napięcie mięśni i utrudnia rozciągnięcie i rozluźnienie)
b) brak zrozumienia koncepcji działania pomocy i "niewyjeżdżony", niepoprawny dosiad
c) skupianie uwagi na ewentualnej niepożądanej reakcji konia (O LUDU ON PODNIÓSŁ ŁEB I ZASTRZYGŁ USZAMI, UMRZEMY) lub "szukanie" stracha - w otoczeniu, w sobie, w ptaszku na gałęzi
d) wystąpienie niepożądanej reakcji - bryknięcie, wspięcie, odmówienie posłuszeństwa, ponoszenie, wyciąganie lub wieszanie się na wodzy i tysiąc innych
e) ewakuacja, czyli tzw. "gleba" --> tutaj mamy już stracha, bo lęk się urzeczywistnił

Jak radzić sobie z lękiem?
a) Lęk to taki stan powodujący nieprzyjemnie uczucie, które u mnie kumuluje się w klatce piersiowej (czuję najbardziej, jak kurczą mi się mięśnie w tym właśnie miejscu). W związku z tym, że już podczas pierwszej jazdy okazało się, że wsiadanie na konia i, o zgrozo - zsiadanie było dla mnie wyczynem na miarę zrobienia salta w tył - wymagałam i nadal wymagam pracy nad rozwojem fizycznym. Nie ufałam nigdy swojemy ciału, więc zmienianie tego stanu to niekończący się proces. Oczywiście obowiązkiem każdego porządnego jeźdźca jest dbanie o swój stan fizyczny, ale niektórzy po prostu powinni się bardziej do tego przyłożyć. Inka poleca:
- pływanie, bieganie, PRZYKŁADANIE SIĘ RÓWNIEŻ NA WUEFIE
- jogę, gimnastykę, ćwiczenia baletowe, stretching, taniec
- i wsłuchiwanie się w swoje ciało!

Moja sylwetka ma kształt gruszki - mam dość słabe ręce i szczupłą górę ciała, za to cały ciężar dodatkowego balastu dźwigam na nogach. Żeby troszkę wyrównać proporcje potrzeba skupić się na rozwijaniu wydolności płuc, kondycji i siły korpusu oraz ramion, a nogi po prostu "dojdą" (no, na ABT...).

Ekhm, rozciąganie przed jazdą? Dobra, zostawmy bez komentarza :)

Dobry jeździec nie ogranicza się do samej jazdy konnej. Szczególny nacisk kładzie na rozwijanie swojej kondycji (poprzez ćwiczenia aerobowe), wzmacnianie mięśnie korpusu - pleców oraz brzucha, pracę nad elastycznością oraz RÓWNOWAGĄ. Człowiek, którzy dobrze się czuję ze swoim ciałem, rozumie jego funkcjonowanie i jest siebie świadom - będzie odczuwał większą przyjemność z jazdy konnej.
Sprawdziłam to sama :).
A! Jeszcze jedna rzecz: nie mówię, żeby zostać miszczem świata. Wystarczy tylko poświęcić chociaż kilkanaście minut dziennie, żeby nad sobą popracować :) i mniej siedzieć, a więcej kombinować i poddawać swe ciałko weryfikacji!

Pamiętajmy, że koń to ruch.
Rysowane patrząc na zdjątko z guglów :)


b) Ten punkt nawiązuje trochę do poprzedniego. Lekarstwa są liczne:


  • LONŻE na koniu o regularnych chodach+WYKWALIFIKOWANA OSOBA (nic dodać, nic ująć)
  • TEORIA:
"Zasady jazdy konnej cz.1", "Harmonia jeźdźca i konia", "Ujeżdżenie" - te m.in. przeczytałam i polecam

  • zdjęcia, filmy, omówienia i rozmowy z osobą obserwującą nasze poczynania
  • oglądanie doświadczonych jeźdźców
  • wyrzucenie ambicji do kosza i próba realnego ocenienia swoich umiejętności - czyli, jeśli nadal nie ogarniamy a niby tłuczemy te cztery litery na końskim grzbiecie x lat, to nigdy nie jest za późno, żeby wrócić NA LONŻĘ, do INSTRUKTORA i na KONIA PROFESORA! Jeździć, jeździć, jeździć. A jeśli nie czujemy się w danym momencie na siłach - to nie jeździć, zrobić przerwę. Proste.
  • sprawdźmy sprzęt - wbrew pozorom, DUŻO od niego zależy; m.in. źle dopasowane siodło negatywnie wpłynie i na konia i na jeźdźca
  • na poprawę dosiadu - tereny! Celowo punkt ostatni, bo bez poprzednich to czysta głupota.
c) Na ten omen nie ma jednego lekarstwa. Tutaj w grę wchodzi ogólne poczucie bezpieczeństwa i aby sobie je wykształcić, potrzeba czasu (ha, nic nowego). Dla każdego jest on inny - jeden po prostu zacznie się skupiać, nabierze pewności siebie i "po prostu" przestanie szukać pretekstu do wypadku - osoby o naturze tchórzofretki mają nad czym pracować. Może się komuś wydawać, że już się tego wyzbył, ale myśli będą nawracać.
Poczucie bezpieczeństwa to poczucie kontroli nad sytuacją. Jeśli siedzisz na koniu i nie jesteś na lonży, a także nie uprawiasz jazdy na pasażera, to TY jesteś przewodnikiem konia. Ty mu mówisz, co ma zrobić. Jestem tego zdania, że jak z ziemi nie wypracowaliśmy z koniem akceptacji ludzkiego przywództwa to coś tu nie tak, jak rwiemy się w siodło, ale rzeczywistość jest, jaka jest. Załóżmy, że jesteś tym kierowcą.
Czy jakbyś szedł na piechotkę, to bałbyś się jakiejś folii leżącej nieopodal? Wiatru, gałęzi, trawy? Wróbelka? No raczej nie. Przecież wiesz, że nie zrobią Ci krzywdy. A widzisz, koń może o tym nie wiedzieć. Naszym zadaniem jest okazanie spokoju i zaoferowanie mu: jestem tu z Tobą, będzie ok, jakoś przeżyjemy. Pomyśl, że jesteś rodzicem przerażonego dziecka. Jeśli masz kłopot ze swoimi emocjami i możesz unieść się jakąś gwałtownością w stosunku do konia - wyobraź sobie, że jesteś tatusiem lub mamusią. I musisz się zaopiekować swoim dzieckiem, żeby czuło się dobrze.
Niczym złym jest się cofnąć o parę kroków. Z daleka lepiej widać całokształt - miejmy to na uwadze.

A tak przy okazji - jesteśmy niesamowicie egoistyczni, my - ludzie. Jeździec musi sobie jedno uświadomić, kiedy siedzi na koniu, on bierze za całą dwójkę odpowiedzialność! Zwalanie winy na zwierzę to czysta głupota. Jeśli rzeczywiście ktoś się na danym etapie boi, to powinien się cofnąć przed swoją granicę pietra i powoli robić uważne kroki do przodu (najlepiej z kimś, kto poprowadzi taką zachwianą osóbkę - będzie darzony zaufaniem i będzie miał wystarczająco cierpliwości do takiego osobnika). 
Inka opowiada teraz sytuację idealną, bo wiadomo - nie każdy ma dostęp do instruktora. Ale kolegę/żankę-koniarza chyba każdy ma?
Ja sama na razie nie mam nikogo, kto by mnie wziął za rączkę, więc szukam rozwiązania moich wątpliwości i kryzysowych sytuacji na własne kopyto. Oj, trochę w międzyczasie się potykam... Ale najważniejsze, to się nie załamywać i szukać poprawnych odpowiedzi bez względu na wspomniane potknięcia.

"Nie przechodź przez coś złego, robiąc z tego dobre. Skończ i zacznij od początku." - powiedział mądry koniarz, nie pamiętam tylko, który...

d) NO I CO WTEDY, CO WTEDY?! No, po uno i po ultimo - nie panikować i siedzieć. Łatwo mówić, ale jak zrobić? Jeśli nauczyliśmy konia oddawania głowy (zgięcie boczne szyi) we wszystkich chodach i potrafimy wykonać zatrzymanie poprzez odangażowanie zadu - to jest moment, w którym "bierzemy" do siebie łebek. No, a jeśli nie - to powodzenia w ćwiczeniu równowagi i opanowania :) bo w tym przypadku jedyną rozsądną decyzją jest nie wsiadać, jeśli wiemy, do czego koń jest zdolny, a do czego zdolni my nie jesteśmy :) Przy nieposłuszeństwach przydaje się praca z ziemi i z grzbietu wykonana przez doświadczoną osobę, a przy elementach "kosmetycznych" zostaje słuchanie instruktora.

e) No dobra, spadliśmy. Zasada jest jedna: jeśli się da, wsiadać od razu. Chociażby na oprowadzkę w ręku. Każdy może spaść, co do tego nie ma wątpliwości - " nie spada ten, kto nie jeździ". Chyba, że pracujesz zawsze zgodnie z naturą konia i zdrowym rozsądkiem - wtedy możliwość nagłej randki z ziemią zmniejsza się o 99,9 % :).



Problemy nie zawsze biorą się z lęku. Ale mogą go wywoływać!
Dlatego warto mu zapobiegać. I przede wszystkim pozwalać sobie na błędy. Nie ma co sobie wyrzucać w nieskończoność. Trzeba po prostu działać.

(Niech mi ktoś rzeknie, czy piszę w miarę zrozumiale. Bo wydaje mi się, że te moje wypociny ciut bełkotliwe) TO WSZYSTKO TA CHEMIA I BIOLOGIA!
Myślenie o tym, ile ma się do zrobienia jest naprawdę męczące. Szczególnie, jak się jeszcze nie zaczęło uczyć... A kartkóweczka za jakieś 15 godzin :D! Matura na 1001 %, nie ma co.





piątek, 7 marca 2014

Z spraw bieżących sprawozdanie

Warszawa:
Ostatni weekend spędziłam u Julki R. Zarówno w sobote jak i niedzielę jeździłam na Batim. Ze względu na warunki losowe (czas i bolące gardełko Juli) jeździłam sama. W sobotę jazda szła mi dość opornie. Nie było tragedii, ale nie było też wybitnie- ot,po prostu przeciętnie. Czułam, że byłam przed ruchem i tempo było zbyt wolne. Cieszę się jednak, że mogłam samodzielnie poeksperymentować, bo gdy zsiadłam wyciągnęłam słuszne wnioski. Jazda drugiego dnia była genialna!
Skupiłam się na dosiedzie i łydkach- rękę zostawiłam w spokoju. Przestałam się usprawiedliwiać, że na tak dobrze ujeżdżonym koniu jej działanie jest wspomagające i pożyteczne. Owszem, jest, ale jako dodatek do wzorowego prowadzenia łydką i dosiadem. Skupienie na dole ciała dało super efekt: tempo wreszcie było przyzwoite, a nawet ładne. Wpadłam w nastrój euforyczny, skupiłam się jeszcze bardziej. Pokombinowałam z osadzeniem w siodle, udało mi się przez kilka minut  uzyskać efekt podobny do tego na lonży z p Ewą. Siedziało mi się w ćwiczebnym bardzo stabilnie, bezwysiłkowo i wygodnie, wszystko się zgadzało :) Po przeanalizowaniu w domu paru mechanizmów popróbowałam paru nowych rzeczy: zrobiłam pseudo łopatkę do wewnątrz w kłusie oraz pseudo trawers :D A najbardziej jestem dumna z ustępowania od łydki w galopie! Wyszło rytmicznie i całkiem prosto. A wystarczyło tylko działanie miednicy... i oczywiście spryt Batulca, który wie co się będzie działo po wjechaniu na linię środkową :) Kochany! Przejechałam też program na brązową odznakę w ramach przypomnienia oraz elementy ze srebra- koło 15m w galopie i wężyk w kontrgalopie. Generalnie jazda była bardzo udana, śmiem nawet rzec że poprawna.

Za tydzień wbijam do Kośki. Do Grubej przyjeżdża jej gruby hucuł, więc ja nie wiem jak my się we trzy pomieścimy w tej stajni. No ale, spróbować trzeba :)
Za dwa tygodnie Cavaliada. Popatrzymy, pobawimy się.

Zolka
Postęp jest niezaprzeczalnie zauważalny. Na przywitanie Zola przybiega do Oli galopem, do mnie stepem, ale nie narzekam :) Dziś była rewelacyjna jazda, wszystko było rozluźnione i generalnie posłuszne. Koła poprawne, kontakt się zdecydowanie poprawia-jest delikatniejszy i skuteczniejszy. Było troche gimnastyki na drągach oraz niewielkie skoki. Zola raz wyłamała, 2 razy bezskutecznie próbowała, raz skoczyła bezbłędnie. Wszystko poszło etap wyżej- klaczka grzecznie zagalopowywała, galopowała spokojnie, w dobrym samoniesieniu, bez pędzenia i wiszeniu na pysku. Cieszy mnie ten zauważalny krok w górę- dowód na to że praca idzie w dobrym kierunku :)


----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Dzień kolejny :) Wczoraj nie zdążyłam dopisać wpisu.
No więc od razu opiszę co się działo dzisiaj. Dziś poprowadziłam lonże dosiadową Oli, wszystko było pięknie dopóki nie pojawił się przerażający traktor :) Zwalczenie lęku potrwało chwilkę. Potem poszłyśmy na spacerek do lasu, obejrzałam kolejne super miejcse do jazdy, naturalny "czworobok",  a tuż obok naturalny cross :)

Więcej zdjęć jutro, a więc do napisania!
Artemis


środa, 5 marca 2014

Ręka, łydka, mózg na ścianie, a pupa w siodle

Ten post poświęcam oddziaływaniu. Dużo uwagi pokłada się na to, jak siedzieć na koniu, żeby wszystko się zgadzało. Myślę, że warto zadać sobie pytanie: Jak działać? Te dwie kwestie są nierozerwalnie powiązane. Żeby dobrze działać musimy dobrze siedzieć, a ciało luźno działające ułoży się w naturalnej, niewymuszonej pozycji. Polecam ten post wszystkim chcącym posegregować sobie informacje, być może uświadomić coś sobie lub odkryć na nowo :).
Pisząc bazowałam na własnych doświadczeniach, nauce Pani Ewy Łobos oraz na podstawie książki "Ujeżdżenie" Stefana M. Radtke.


ZMIANY ŚRODKA CIĘŻKOŚCI
Rozgraniczyłam dosiad i ciężar ciała, by łatwiej skategoryzować rodzaje działania; nawiązują do tej samej części ciała, a jednak opierają się na świadomości różnych mechanizmów.

DOSIAD
Oparty na działaniu miednicy. Można:
-luźno podążać za ruchem
-regulować tempo
-aktywizować konia
-"przesuwać" konia

*Luźne podążanie oznacza elastyczne poddawanie swych bioder ruchom konia. Stabilne, ale rozluźnione osadzenie w siodle ułatwia równomierne, bezwysiłkowe podążanie. Siedzimy tak, kiedy nie oczekujemy od konia zmian, neutralnie oferujemy koniowi wygodny ruch.
*Regulacja tempa zachodzi dzięki wstrzymującemu działaniu miednicy. Chwilowe usztywnienie (zatrzymanie podążania) w połączeniu z zamknięciem ud to podstawa półparady. Umożliwia przejście do chodu niżej. Gdy zaś zadziałamy też łydkami i delikatnie wodzą - pozwala na lepsze podstawienie konia.
*Aktywizujemy konia poprzez rytmiczne wypychanie miednicy, działanie to powinno być niewymuszone, jest najskuteczniejsze, jeśli zanim konia wypchniemy, "skrócimy go" półparadą: koń zwróci na nas uwagę i przygotuje się do szybszego tempa.
*"Przesuwanie" konia zapisuję jako korelację z chodami bocznymi, ale nie tylko. Ważna jest umiejętność izolacji lewego i prawego biodra, gdyż zależnie od ich użycia możemy wyraziście prowadzić konia dosiadem, wskazywać mu pożądane zgięcie oraz zgięcia nie blokować. Jeśli koń jest wygięty w lewo, a my siedzimy na prawo (obciążamy prawą kość kulszową) nastąpi usztywnienie, pogorszy się jakość zgięcia, generalnie koncepcja się rozpadnie.

CIĘŻAR CIAŁA
Tempo można też regulować dzięki przeniesieniu ciężaru lekko na przód lub tył. Odchylenie do tyłu działa aktywizująco, a pochylenie do przodu - hamująco. Jest to istotne, szczególnie w początkowych fazach szkolenia konia, gdyż wpływa na końską równowagę zgodnie z prawami fizyki - zmiany tempa to naturalne następstwo zmiany obciążenia. Lekkie, kontrolowane pochylenie tułowia do przodu odciąża zad, co w połączeniu z działaniem łydek ułatwia młodemu koniowi podstawienie. Odchylenie do tyłu automatycznie "przekątowuje" miednicę jeźdźca i wspomaga aktywizowanie.
Zdażyły mi się sytuacje, w których realnie odczułam mechanizm pochylenia w przód. Jeżdżąc na Zolce, przypadkowo odkryłam, że dzięki przeniesieniu ciężaru zatrzymania zyskały na jakości.


Do dosiadu dodam jeszcze jedno porównanie:
Napompowana piłka będzie się odbijać, a flaczek - osadzi się na ziemi. Warto być luźnym, rozbujać miednicę na boki, kombinować szukając osadzenia - u mnie rolę odegrały milimetry.


ŁYDKI
Wyróżniamy łydkę: aktywizującą, ograniczającą i przesuwającą.

Łydka aktywizująca leży na popręgu, działa przez równomierny nacisk w odpowiednim momencie. Lewa łydka odpowiada za lewą zadnią nogę, a prawa za prawą zadnią.
*Koń nie może zignorować łydki, musi przekształcić sygnał w ruch naprzód.
*Łydki używane rozsądnie, staramy się zachować samoniesienie.
Kiedy działać?
Jest to bardzo istotne, bo zły moment działania zakłóca ruch konia. Łydkę przykładamy, gdy koń odrywa zadnią nogę od ziemi, inaczej zaburzymy rytm oraz jego równowagę.

Łydka ograniczająca leży za popręgiem i pilnuje zadu przed wypadaniem (kontroluje zgięcie) oraz informuje konia o kierunku ruchu.

Łydka przesuwająca leży za popręgiem, ma za zadanie przesuwać zad konia na drugi ślad.

*Niedopuszczalne jest kopanie konia, błędne - działanie piętą. Rozciągamy mięsień łydki i napinamy go (funkcja pięty w dole) by mieć dużą powierzchnię działania, pięta działa punktowo.
*Chcąc "obudzić" konia należy wspomóc się batem. Coraz silniejsza praca łydek otępia i odwrażliwia konia na ich działanie.


WODZE
Działanie wodzą to zawsze dodatek do działania dosiadu i łydek. Nie wolno stawiać go za priorytet. Zasada jest taka: "to koń szuka kontaktu, a jeździec na niego pozwala". Oczywiście kontakt to więcej niż prowadzenie na wodzy, jednak jeśli chodzi o rękę, zamysł jest jeden: ma być miękko i stabilnie, bez wyszukanej kombinatoryki, jak tu zmusić konia by go "zganaszować". Zbytnie skupianie na wodzach może doprowadzić do uwieszenia się na przodzie - odwrotnie niż w zamyśle konia niosącego się od zadu. Pamiętajmy, że koń ma kawał metalu na mocno unerwionej tkance języka. Na złe działanie ręki koń zareaguje spięciem i oporem. Przy delikatnej "zabawie" wędziłem, koń będzie żuł i rozluźniał żuchwę.

*Konia prowadzimy na zewnętrznej wodzy, czyli utrzymujemy stałe, stabilne połączenie (pamiętając jednak, by zachować luźne barki, nie ciągnąć).
*Wewnętrzna wodza to wodza nadająca ustawienie, w razie potrzeby działa pulsacyjnie.
*Przy wstrzymującym działaniu ręki trzeba pamiętać, że wodze nabieramy i oddajemy!


Ostatnie uwagi i podsumowanie:
  • Łącząc informacje o działaniu wodzy z informacjami o działaniu łydki:
             występuje tzw. "przekątne zamknięcie" konia na pomocach - wewnętrzna łydka "napycha" konia na zewnętrzną wodzę. Aktywizujemy wewnętrzną zadnią nogę konia tak, by zaangażować motor końskiego ruchu - zad. Pozwalamy przepłynąć impulsowi przez grzbiet (poprzez luźny siad) i przejmujemy go na zewnętrzną wodzę.

  • Musimy uczyć się czym, jak i kiedy należy działać
  • Dobry kosmetycznie siad to nie wszystko - kluczem do sukcesu jest oddziaływanie. Obydwa aspekty ulegają poprawie dzięki zgłębianiu świadomości swojego ciała.


Reiner Klimke i Ahlerich


Buziole, Artemis!
Dzięki uprzejmości skryby Inki :)