Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

sobota, 4 kwietnia 2015

reset- Faworki nie oszukasz :)

Wczorajsza wizyta w Warszawie odresetowała mi mózg.
Konia wygina się łydką- zapamiętaj to sobie raz na zawsze leniwy człowieku!!!
Odkładam swoje łapki i myślę o nogach!!!

Co prawda jeździłam wczoraj krótko ale bardzo treściwie. Próbowałam zad do zewnątrz na kole, pośrednim kłusem po przekątnych, zmiany kierunków ze szczególną dbałością o zgięcie. Przy czym ważne było nie działanie rękoma. Ostatnio jeździłam na zasadzie- najpierw koń odpuszcza w potylicy, potem się wyginamy. Teraz zobaczyłam piękną zależność- konia wyginam łydką i on w ten sposób sam szuka kontaktu. Były momenty magiczne, bardzo przyjemne. Przypomniałam sobie co to znaczy praca!! hehe, tak mi sie pofarciło, że Bazio jest subtelnym wrażliwusem, zapomniałam już co znaczy Używanie łydki (przez duże U).
Faworka jest teraz niesamowita! TAAAKA zmiana w tym koniu. Kiedy sie ogarniałam i robiłam jak należy, ona szła idealnie. Kiedy traciłam czujność i rozluźnienie, od razu mi to pokazywała, ale sie nie złościła, tylko pokazywała... Matko, jaka ona sie zrobiła wyrozumiała, a jaka wygodna! Idealna nauczycielka.

Dziś rano mój IDIOTA rozwalił boks i sobie zdarł skórkę z zadu. MŁOTEK. O 6 rano stwierdził, że pora odświeżyć się po ciężkiej nocy i czując wiosnę, nie wiem w jaki sposób, roztrzaskał dechę i otworzył drzwi (otworzenie drzwi nie miało nic wspólnego z dechą, nie wiem jak on to zrobił o.o)
Oczywiście nic mu nie jest (oprócz ułomności psychicznej), ma lekkie zadrapania.
Nie ma tego złego... bo musieliśmy z tatą pojechać naprawić deskę. Więc tata naprawiał a ja pojechałam do lasu na półgodzinny spacer.
Była to zdecydowanie najlepsza jazda w naszym życiu.
Odłożyłam ręce, ale inaczej niż na Faworce to wyglądało. Na Fawci miałam ręke zupełnie bierną, powiem wprost że nie wiedziałam co ze sobą zrobić, raz mi leciała ręka przez szyję, raz za bardzo do brzucha... Na Bazalcie świadomie czułam ręce i świadomie odkładałam je w odpowiednim momencie zachowując elastyczny kontakt. To znaczy- stęp w rozluźnieniu- półparada dołem ciała- powoli nabieram wodze (wybierając sobie w którą strone bedzie wygięcie i która wodza będzie prowadząca).W tym momencie działam wyraźnie łydką inicjując wygięcie, zewnętrzną łydką ewentualnie kontroluję zad a zewnętrzną wodzą w razie potrzeby przesuwam łopatki. Kiedy koń zrozumiał o co chodzi na obie strony, dałam mu spokój: stęp w wyluzowaniu.  Potem wystarczyło że robiłam półparadę a koń sam oferował mi podniesienie szyji, zaczynałam działać łydką i sam wyginał się w tą stronę- łapka nie robiła nic! Czasami zewn. wodza prostowała łopatki. I tyle! Robiliśmy płynne przejścia z jednego zgięcia w drugie- tylko łydką! Potem kłus. O ile w stepie naprawde świadomie, idealnie wyginał się od łydek na równym kontakcie, o tyle w kłusie musiałam najpierw go wysłać mocniej do przodu, potem skrócić i dopiero wtedy wyginać. Łydkami działałam konsekwetnie, dopóki sie nie wygiął. Jak już zaczaił szedł pięknie, ale ciężko było mi początkowo zwalczyć jego kłusowe nierówności i sztywności ( w tym chodzie najw. problemów jak na razie mamy).  Końcowy efekt- super :) Energiczny kłusik z fajnie ustawionym koniem- to lubię. Czasami testował czy może sie uwalić na łopatki- niestety tutaj samą łydką bym go nie ogarnęła, więc musiałam podnosić go zewnętrzną wodzą, wewnętrzną odwodzić lekko w bok, przy stale działającej łydce i wstrzymującej miednicy... Kiedy tylko odpuścił, wygiął się i poskładał, łapka znowu luźno "odłożona" :) Na koniec jazdy kłus w baaardzo niskim ustawieniu z maksymalnie rozciągniętym grzbietem, ale z kontrolą potylicy. WOW! uczucie niepowtarzalne, MOC! W międzyczasie przypomnieliśmy sobie zwroty (na zadzie i na przodzie) i tutaj uwaga: przestałam sie skupiać na ręku i zaczeło wychodzić. Idealnie! Duuuży problem ostatnio mieliśmy z tymi ćwiczeniami. Koń nie wiedział czego od niego chce. A dzisiaj- booomba!
Podsumowując: ŁYDKA ŁYDKA ŁYDKA ręka ŁYDKA w takich właśnie proporcjach.

W tym miejscu zwracam uwagę na nowe wędzidło: Myler Bit. Celowo zostawiłam to na koniec. Chciałam zauważyć że wszystko mi sie zgrało idelanie w czasie (kupno kiełzna, trening i poziom konia). Przechodzimy z Baziem na nowy poziom- mniej czasu w wyluzowaniu, więcej ustawieniu i wygięciu. Oduczamy sie wiszenia na łopatach. Nawiązujemy posłuszny i miękki kontakt z pyskiem. Taki, który mogę "odłożyć", czuć miękko i elastycznie, ale też ulegle.
Dużym ułatwieniem będzie wędzidło- ruchome, anatomiczne, z rolką i rdzą :) w skrócie jego zalety :))





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz