Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

piątek, 4 kwietnia 2014

Filmomania

Sobota: jazda w PIKERZE.
Jak zwykle podróż z przygodami, standardowo, nie koniecznie bezpiecznie, ale co nas nie zabije... :)
Pierwsze wrażenie wywołało sprzeczne uczucia, jednak po jeździe byłam bardzo zadowolona. Miałam pierwszą konkretniejszą jazdę skokową od dłuższego czasu. Pokazano mi jakie robie błędy na skoku i jak sobie z nimi poradzić, wreszcie coś konkretnie wpłynęło na moją technikę.
Rozgrzewkę rozpoczęłam od ćwiczenia: najazd w galopie na 3 drągi (co foule), za drugim drągiem do kłusa, po kilku krokach znowu zagalopowanie. Koń, którego dostałam na jazdę, Taurus, był znieczulony na pomoce, więc nie było to łatwe, jednak udało się.
Następnie pojechałam pojedyncze przeszkody, potem dwa ustawienia parkuru.

Bardzo pomocne dla mnie okazało się "wychodź z tułowiem do góry, nie do przodu".
Moja technika skoku przedtem:

Po kilku próbach i wskazówkach:

Parkur 1. (drugi, który wyszedł mi bezbłędnie, niestety się nie nagrał)

Sklejka z filmików ogółem :)

Z jazdy pozytywnie zapamiętało mi się to uczucie wyluzowania na skoku, brak spiny, po prostu hop i spokojnie dalej. Podświadomie bardzo obawiam się wyłamywań u koni, zaczynam się wtedy czaić. Jak tylko zobaczyłam, że ten koń nie wyłamie, a nawet mnie wyratuje, zaufałam mu i mogłam się skupić na swoim dosiedzie. A jako iż poprawie uległ mój dosiad skokowy, źle wyglądał mój dosiad ujeżdżeniowy- za krótkie puśliska plus siodło samo trzymające pupę, nie koniecznie tam gdzie powinno.


Niedziela
Zolka skakała w korytarzu. Stopniowo, coraz wyższe przeszkody, a potem niewielkie pod jeźdźcami.


Pod jeźdźcem na początku Zola bardzo pędziła, z powodu braku równowagi zapewne oraz łydek przyłożonych do jej boków (teraz pracujemy nad zawalczeniem nadwrażliwości Zolki na przylegające łydki).
Klacz kuliła też uszy w reakcji na nacisk cordeo na szyję.
Nie wiem czemu, filmik jest bardzo rozciągnięty, niewiele na nim widać, jednak ukazuje prędkość z jaką Zola się kierowała na szereg ;)


Podejście nr 2.

Końcówka pracy (pod Olą):


Wtorek
Wygalopowanie:

Stęp:
Kłus:



Środa
Praca na linie:

Nauka "ustępowania od łydki"

Prowadzenie




Jazda na halterze:
Spontanicznie, stąd jeansy, adidasy i brak kasku.





PODSUMOWUJĄC:
Praca, praca, praca, praca i jeszcze raz praca.
Nie siedzimy na udach.
Z ciałem w górę, nie w przód.


UP_DATE.

Dodaję opis weekendu w Wawie.
Piątek: Stępowanie na grzbiecie Lilki, śmieszny hucuł.

Sobota: Wolontariat w stajni, po południu samowola na Batim. Zrobiłąm źle, bo zamiast go rozkłusować tak baaardzo solidnie na luźnej wodzy od razu ją nabrałam. Na szczęście zwróciła mi uwagę Pani Ewa. Potem było fajnie, jedno ustępowanie w kłusie wyszło, było jedno przejście z galopu do ćwiczebnego kłusa w pełnej harmoni! Nie wywaliło mnie z siodła, nie spięłam się, ani fizycznie ani mentalnie. Czad! Szkoda,że tylko raz. Chciałabym więcej lonż dosiadowych.
Ten moment w ćwiczebnym, gdy wszystko się zgadza i jest niewymuszone, jest magiczny. Jak raz zobaczy się, iż to w ogóle możliwe, cały czas chce się tam wracać. Tylko że samemu ciężko.
Potem terenik, taki lajtowy, nad Wisłę. Lilka, pierwszy raz w terenie, była dzielna. Od razu położyła się w wodzie.  Piękne widoki! Plaża, konary, lśniąca woda, konie... czego chcieć więcej?
Wieczorkiem zakonserwowałam sprzęcior.

Niedziela: jazda na Faworce: bez rewelacji. Znowu zaczęła się moja kombinatoryka rękoma, w sumie rozpadła mi się w głowie koncepcja prowadzenia na zewnętrznej wodzy. Kumam w 60 %, a to nie dobrze. Muszę umieć sobie coś wyobrazić by potem to przełożyć na rzeczywistość. Gdy coś widzę w teorii w 100 %, to na jeździe mogę to przełożyć mniej więcej w 20 %. Więc statystyki są marne :) Bark ma być luźny i podążający, napięcie stałe, ale w razie potrzeby minimalizowane. Stale trzeba myśleć, albo nie myśleć. Chwała Kosi za to, że każe mi o rękach nie myśleć, żebym ja tylko się tego słuchała cały czas.
No i leń ze mnie! Kurcze, łydki mają działać, a nie wisieć bezwładnie i czekać na cud!
Potem korytarzyk dla Faworki oraz dla Wanilki! Hucuł daje rade!
Na koniec znowóż samowola na Batulcu, tym razem super. Rozprężenie aktywne, na luzie. Po nabraniu wodzy też było aktywnie! Czułam pracę  grzbietu i zadu. Pilnowałam tego cały czas, cięzko było mi więc siąść w mój mierny ćwiczebny. Po za tym Bati ma troszkę obolały kręgosłup, więc się bronił, a ja nie chciałam przeciążyć. Zagalopowania dobre, bez wpędzania i bez spiny. Oczywiście za pierwszym razem schemat sie powtórzył, ale naprawiłam błąd. Chody boczne szły mi słabiej; pomoce nie siłowe, ale mało skuteczne- braki w wyczuciu się kłaniają.

Podsumowanie:
PRACA PRACA PRACA PRACA PRACA PRACA PRACA PRACA PRACA!
Jeśli marzę o srebrze tudzież zawodach- PRACA PRACA PRACA PRACA
Trzeba się starać cały czas i stawiać sobie wymagania. coraz to większe.
Siedzieć na tyłku, współdziałać krzyżem, rozluźniać barki i szyję! głowa w naturalnym położeniu.

Do napisania!

PS
W pokoju budel
Lekcje nie odrobione
Brak życia towarzyskiego
Telefon zostawiony w Wawie

Nic się nie zmieniło :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz