Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

poniedziałek, 29 września 2014

LOVE STORY

No bo po co się tyle oszukiwac? Przykrości się w życiu zdarzają, no cóż. Mama mi mówiła, że z biegiem czasu nabiera się świeższej perspektywy. A ja z mym wzrostem zauważam postęp dedukcyjno- intelektualny. Na przykład zauważyłam co to troska rodzicielska.  Kiedy wreszcie zaczęłam doceniac wartośc rodziny, zaczęłam stawiac sobie pytanie: skoro tak się kochamy skąd te zgryzoty i kłótnie. Teraz wiem, że to wszystko winą niedopowiedzenia. Trzeba rozmawiac, próbowac zasmakowac punktu widzenia opozycyjnego do naszego. Człowiek jest zbyt złożony by opisac to słowami. Często próbuję rozgryśc co motywuje innych do określonych zachowań. I wtedy zauważam: żyjemy w ogromnej nieświadomości: LUDZIE SĄ INTELIGENTNI. Każdy ma swoje przemyślenia, poglądy ludzkie zawsze mają jakieś uzasadnienie. Nie ja jedna zastanawiam się co, dlaczego i skąd sie wzięło. Nie ja jedna interpretuję otaczający mnie świat. Nie ja jedna wyciągam wnioski, których gama jest nieskończenie wielka.  Nie ja jedna zbieram doświadczenia życiowe. Moi rodzice byli wychowywani przez swoich rodziców, kolegowali się ze swoimi kolegami, przeżywali miłośc ze swoimi symaptiami, załatwiali interesy ze swymi interesantami.

Tak sobie siedzę i myślę, jak długo rodzina się użerała z moimi niedoskonałościami. Jaką ja byłam obrażoną na niedosyt nastolatką. Od około 2 lat przechodzę przemianę, chyba dorośleję, bo zaczynam doceniac i byc wdzięczna.

A piękne jest to, że słowami ujęłam 0,3 % tego co przemknęło mi w głowie. I tylko ja wiem o co tak naprawdę mi chodzi i skąd taki wstęp.
Można więc zauważyc, że w sieci mogę byc kim chce, mogę łgac jak chce i kreowac swoją rzeczywistośc na usłaną różami. A Wy i tak wiecie, że dodaje się najlepsze zdjęcia, wkleja najładniejsze ujęcia. Zamiast prób i błędów pojawiają się same efekty.

Wystarczy pominąc pewne fakty i z dramatu rodzi się love story.

Postanowiłam nie oglądac się za siebie i ostatecznie stwierdzam, że mi wychodzi. Postanowiłam też szczerze napisac, że niestety koniec z moją przygodą w Makoszce. Przygodą w sumie ciężko to nazwac, skoro gotowa byłam stwierdzic, że to drugi dom.

-------------------------------------------

Teraz będę już pisac normalnie :)
U konia luz blues, dopieszczony smakołykami jak święta krowa, ale widząc ile to sprawia radości ludziom, myślę, a niech tam! Skoro wystarczy pare razy pomachac rękoma, kilka wdechów i wydechów by koń się nie dopraszał o smakołyki, to niech stracę.

Póki co bywam u Bazalta 2 razy w dni robocze i na weekendy.
Ogólnie moja praca opiera się na tym co do tej pory. (o jaaaa, you don't say? )
Takie pisanie ogólnikowo to lanie wody, może napiszę co mnie spotkało w miniony weekend.
W piatek "prace polowe", sprzątanie pastwiska, boksu, siodlarni, itp, itd, jak zwykle zresztą. Z koniem popracowałam na linie, bardzo typowo, jak również zaczęłam uczyc konia sztuczek (!), o czym dowiodą filmiki, które i hope so zmontowac (faza na paskudne zaśmiecanie polszczyzny?)
W sobotę- praca na linie, potem lonża, po południu spacer w las.
W niedzielę- pięęęękny teren! Widziałam łosie! 3! Matkę i dwa młode! (domyślam się że matkę, chyba że to samotny, nowoczesny tatuś Pan Łoś). I wreeeeszcze upragniony galop po olbrzymiej łące. Ku memy zdziwieniu- w pełni kontrolowany, "pod górkę", z prawej nogi! Mimo tak dużej przestrzeni i tak rzadkiej pracy pod siodłem, koń był posłuszny :)
Zrobiliśmy też małe przypomnienie elementów ujeżdżeniowych, momentami koń testował moją cierpliwośc i konsekwencje, ostatecznie byłam zadowolona, a po tym dniu mega wypoczęta.


Postaram się poskładac filmik z wakacji, nakręcic kilka aktualnych kadrów.












+Dzisiaj doszły mi jakże wyczekiwane siodła! Jedno z nich to Stuben wszechstrony, a drugie no name ujeżdżeniowe. Obydwa do resteuracji, ale efekt ostatecznie może byc niezły.


+Kupię wędzidło podwójnie łamane, z miedzianym łącznikiem w postaci rolki, do 150 zł
Sprzedam nowy czambon 50 zł


+Byłam też u Zolki i Olki.



A.

niedziela, 28 września 2014

Z kapuśniaczku pod... mżawkę + smaczki

Trochę zamieszania i w końcu żadnych efektów. W sumie nie ma o czym pisać, jeśli chodzi o hucuła, bo sytuacja w ostateczeństwie ostatecznym się nie zmieniła. No, może poza faktem, że huculak jest grubsiejszy.
(Przepraszam za odpaszające wyrarżenia, ale to ten spleen z międzywojnia na nieszanownym języku polskim tak wpływa na człeka)

Dla niewtajemniczonych zdradzę, że hucuł był w planach na sprzedaż. Być może będzie pracować jako hipcio terapeuta w przyszłym roku na podwórku obok. (?)

Makoszka, dzięki Kiniu :)
Ta, zaczyna się wstawianie zdjęć - zawsze korzystnych nazbyt i kreujących wizję wyidealizowanej rzeczywistości, która przecież składała się na tysiące chwil i chwilek o różnej treści. Co nie zmienia faktu, że lubię właśnie to zdjęcie.

+
No, dzisiaj wsiadłam na prawdziwego konia, nie na hucuła - jak to oznajmiłam Diance.  

Jazda ujeżdżeniowa. Bez kantarka, bez puchatego stworka o imieniu Kiki i magicznego carrot sticka (tudzież innego kijka)! Greco S - miękki, wybijający, sadzisty i dzielący moje spięcia :). Pan Piotr miał co korygować, ale pod koniec jazdy czułam się sprężysta, wyciągnięta, rozgrzana i rozpięta w krawieckich. Mięśniach - tych u nóg i tych w kopule głownej, bardziej natłuszczonych i pofałdowanych :). Koń też zaczął być pode mną i ze mną. I był dłuższy, lżejszy i przyjemniejszy - w miarę progresującego rozumienia własnych błędów i próbie ich korekcji.
Zapamiętałam, że uważać mam na:
-rączki, bo wysuwałam je zanadto w przód i kładłam
-głowę, bo nienaturalnie przekręcałam ją w kierunku jazdy na lewo/prawo
-równomierne obciążenie i prostowanie samego siebie
-biodra i ramiona działają w zgodzie a nie kłócą się :)
(no, bo naturalsy jeżdżą siłą Woli. Wereszczyńskiej. a tu ciała nie oszukasz)

i ogólnie rzecz biorąc i wnioskując - zachowywać się bardziej NATURALNIE
o zgrozo.
I WYDŁUŻAĆ TE NOGI, nie to co we wszechstronnym siodełku pod spodem...

Kiki - lipiec 2014, niegdyś młoda i szczupła klacz huculska :)

Żarciki przaśne czy nie za bardzo?
Oceń Dianka, bo ja to mam jakiś dziwny humor w niedzielny wieczór...
Koniec i bomba a kto czytał ten trąba!

czwartek, 4 września 2014

Było minęło

Po dośc długiej przerwie poczułam potrzebę przelania moich myśli.
Nie wiem po co piszę, wolałabym żeby nikt tego nie czytał. A jednak
Czuję się zawieszona między skrajnościami, kłującą emocjonalnością kiedy jestem sama, a przytłaczającą obojętnością między ludźmi. Nie do końca rozumiem dlaczego tak się ze mną dzieję, przecież życie wielokrotnie pokazywało  mi już, że nie ma tego złego coby na dobre nie wyszło. Tym razem nie mogę tego odnieśc do poszczególnych sytuacji, bo to co bolesne, to wrażenie, cały czas we mnie tkwiące. Wrażenie niezrozumienia i samotności wobec podejmowanych decyzji. Jeżeli wierzyłam w moją niezależnośc, to grubo się myliłam. Jeśli wierzyłam, że znajdę oparcie w ludziach, tkwiłam w tym większym błędzie. Naszczęście już się powoli otrząsam, odzyskuję pewnośc siebie i idę z życiem na kompromis, przecież nie można miec wszystkiego, ty egoistko.

Retrospekcje
Czy jest tyle słów na świecie, które są w stanie opisac ludzką wdzięcznośc? Jesli tak umieszczam je tutaj: () . Kocham mojego konia. Tyle w tym temacie :)
Jestesmy teraz w nowym domku, again. Na szczescie Bazalt jest zrównoważony i przeprowadzka nie odbiła się na jego zdrowiu czy psychice.  Nie mam ujezdzalni ani siodła, ale mam czas, plany, zapał i hektary lasów wokoło. Pięknych lasów o miękkich, równych drogach.
W Makoszce koń opanował podstawowe elementy komunikacji. Miałam szczęście że dosiadła go kilkuukrotnie Pani Ewa. Ależ byłam dumna i zachwycona! Gimnastykujemy teraz się, obydwoje, bo to co sie porobiło z moimi, cholera, spiętymi nogami to jest masakra. Bazalt jest rzecz jasna idealny.
Ćwiczenia jakie teraz dopisałam do harmonogramu jazd to piruet w stępie, cofanie, zwrot na zadzie i na przodzie (już koń rozróżnia trzy ostatnie polecenia, nie zgaduje), ustępowanie od łydki i łopatka do wewnątrz. Czasem praktykujemy też powiększanie i pomniejszanie koła. W kłusie narazie bez zbyt duzych wymagań, jazda po liniach prostych, łuki, ustępowania, koła o średnicy  większej niż 15 m, ale pilnuję ustawienia, niewielkiego zgięcia i kontaktu, coby się koń znowu na łopatach nie uwieszał. Czasami naprawde ładnie już to wygląda. W galopie na razie tylko bardzo duże, 30metrowe koła.
Skoki na razie max 60 cm, nieliczne większe w korytarzu.

Powolutku i do przodu

mogłabym pisac ile to Ameryk odkryłam, ale po co? może kiedyś za mój system szkoleniowy ktos zapłaci duże pieniądze? po co mam wyjawiac moje tajemnice? A może tak po prostu klawiatura mi się zacina i mnie denerwuje.
Nie, to raczej to pierwsze.

ścierwo, komin, kołysanka
Artemis/mida