Z czym je się je?


Blog został założony przez Inkę, swego czasu zawziętą Makoszkowiczkę. Tam kupiła pierwszego konia i poznała wyjątkowych ludzi, a między innymi uzależniającą jak same zwierzęta Artemidę. Pokazała jej stronkę i tak oto bazgrzą coś we dwie!
Inka ma lat 19, Arcia 18, łączyło je chodzenie do klasy biologiczno-chemicznej i posiadanie (z szacunkiem dla naszych wierzchowców) koni - och, pardon - stworka huculskiego i konia prawie hanowerskiego :). Mieszkają na wschodzie Polski, na dwóch krańcach województwa lubelskiego. Powinny zajmować się szkołą, nauką, obowiązkami... Ale jeszcze kiełbie im we łbie i nieraz spędzanie czasu z końmi i tym, co z nimi związane jest ich słodką ucieczką od codzienności. Interesują się tworzeniem (rysunkiem, pisaniem, etc.) a także psychologią, etologią, komunikacją międzygatunkową i hipologią oczywiście.

Blog skupia się na ich końskopochodnych przemyśleniach oraz doświadczeniach.

Zdjęcia, jeśli nie należą do nas, udostępniane są dzięki uprzejmości ich autorów.

poniedziałek, 7 marca 2016

sometimes sth wrong appears sth not very bad

Tak miłe wydarzenie, które mi się przytrafiło, zaiste, zasługuje na uwiecznienie w czeluściach internetu, na zapomnianych przez czytelników, wszelkich przypadkowych internautów i wreszcie samych autorów blogu. :)

Mianowicie, Bazalt, a nawet CAMPEADOR (jego hiszpańskie imię lepiej pasuje do tej sytuacji) zaoferował mi levadę oraz 4 kroki pasażu. Poniżej zdam relacje z tego jak do tego doszło. Pragnę jednak podkreślić, że był to efekt uboczny mojej pracy z ziemi, że zawdzięczam go w dużej mierze przypadkowi, Bogu, końskiemu intelektowi i na samym końcu dopiero, własnemu wyczuciu sytuacji.

Historię tą jednak przedstawię na tle wydarzeń, które rozegrały się w mojej psychice, uważam iż od strony mózgowo- moralnej może wcale nie jest ona ciekawsza, ale dla mnie cenniejsza. Każdy, kto się tu zabłąka, a nie jest zainteresowany psychologią, winien ominąć poniższy akapit.

Więc mój szlachetny kopytny przyjaciel, Campeador, został brutalnie potraktowany przez los, upokorzony i zhańbiony, oszpecony i skazany na cierpienie, jednym słowem dał się zofiarzyć.
Wielki, pełen ropy, zmartwiczały obrzęk powstały na jego dolnej szczęce prawdopodobnie w skutek uderzenia, wykluczył go, co zrozumiałe, z aktywności wierzchowej.
Sytuacja ta była dla mnie druzgocąca z wielu względów. Po pierwsze- koń, ból i obawa powikłań. Nie wiadomo co, jak, dlaczego, na jak długo, z jakimi konsekwencjami. Strach. Po drugie, bardziej egoistyczne- byliśmy w niezłej formie i w trakcie przygotowań do zawodów ujeżdżeniowych. Po cichu liczyłam na sukces, wszystko miałam mieć zaplanowane, przygotowane i opłacone z góry. Te zawody miały się udać. Inne względy, takie jak finanse, nieprzerwany nadzór kopytnego, stres, odegrały mniejszą rolę. Więc, kiedy wszystko w moim człowieczym przekonaniu szło dobrze, świat wywrócił się do góry nogami. I bardzo dobrze się stało, to znaczy nie dobrze że mój koń cierpi (chociaż szczerze powiedziawszy nie wydaje sie zbyt przejęty zaistniałym stanem szczęki), ale dzięki tym wydarzeniom odzyskałam spokój wewnętrzny. Przypomniałam sobie jak wątłą i nieudolną istotą jestem bez Boga. Moje serce na pewien czas się zamknęło, zbyt zabrnęło w materię, pewność siebie w związku z pozytywnym biegiem wydarzeń, przestało obejmować w swych planach czas dla Stwórcy i czynne działanie w Jego imieniu. Uświadomiłam sobie, Komu zawdzięczam szczęście każdego dnia, Kto mnie obdarował, Kto nadal chce mnie obdarowywać. Wybuchłam płaczem, po raz pierwszy od wielu dni zaczęłam błagać o Jego przyjście, bo bez Niego sobie nie radzę, zaczełam krzyczeć szeptem, że zgadzam się na wszystko co mi zsyła, że wiem że On wie lepiej niż ja i że najwidoczniej to co sie teraz dzieje, będzie miało dobry wpływ na moje życie potem, wystarczy nie tracić wiary, ufności w Jego moc i opiekę. Nie wolno stracić ufności, nigdy, bo wtedy odbieramy sobie nadzieję, skazujemy na samotny, nieskuteczny, nieustanny opór.
Nie straciłam ufności, o dziwo- odzyskałam ją! Uwierzyłam, że zabrnęłam za daleko w moim egoiźmie i że potrzebuję rewolucyjnego punktu, od którego mogę zacząć od nowa.
Co ciekawe, praktycznie od razu odzyskałam optymizm i to piękne uczucie rozpierające promieniście od żołądka we wszystkich kierunkach, to uczucie podekscytowania z powodu piękna świata i miłości, jaką Bóg nas obdarza. Również dokonały się widoczne zmiany w moim życiu, np. zaczęłam się uczyć do matury :) Niby nic, jednak dla mnie znaczy wiele. Nie wiem w sumie sama, jak to jest powiązane z rozwaleniem pyska Bazalta, ale wiem że to w naturalny sposób nastąpiło po tym wydarzeniu. Kolejną rzeczą jest poświęcenie na rzecz pracy z ziemi, i oo nadchodzi moment kiedy przechodzę do konkretów :)

LEKCJA 1: Bez niczego na głowie konia:  koń na dotknięcie batem w kończynę przednią podnosi ją i grzebie, wykonuje ruch jak do stępa Hiszpańskiego, nie ruszając jednak z miejsca. Na dotknięcie w kończynę tylnią, podnosi ją do góry i podstawia mocniej pod kłodę.

LEKCJA 2: Kantar parciany plus uwiąz: przypomnienie zeszłej lekcji: koń na dotknięcie batem zadu podnosi na zmianę zadnie kończyny, w razie konieczności przytrzymujemy za kantar, by przednie nogi zostały w miejscu- to bardzo istotne.

LEKCJA 3: zgłębianie świadomości końskiej równowagi i roli zadu: praca na stromiznach- powolne zejścia z bardzo stromych zboczy (zależnie oczywiście od wcześniejszego doświadczenia w tej kwestii). Koń nie ucieka zadem na boki!! Schodzi prosto, mocno uginając zad

LEKCJA 4: kantar parciany: koń ustawiony przy ścianie lonżownika na uniesienia bata nad zad, i przytrzymanie kantara w razie potrzeby, podnosi na zmianę zadnie nogi, na dotyk bata w nogę podkracza nią pod kłodę- tutaj zależnie od intelektu konia, być może zrozumie że wymaga się od niego podkraczania pod kłodę naprzemiennie nogami zadnimi w momencie uniesienia bata nad zad. Bazalt zrozumiał, W momencie gdy podkroczył maksymalnie obiema nogami pod kłodę, odpuszczenie presji. Powtórzyć na obie strony kilkukrotnie aż do uzyskania spodziewanego efektu. Bazalt już wtedy zaproponował mi odciążenie przodu poprzez uniesienie jednej zgiętej nogi przedniej.

LEKCJA 5: ogłowie, wodze: koń na uniesienie bata nad zad i przytrzymanie na wodzy, podkracza zadem maksymalnie w przód i unosi przednie nogi. po czym na natychiastowe odpuszczenie, ruszenie kłusem od sugestii. w kłusie nabranie kontaktu, skrócenie, bat nad zad, przytrzymanie delikatne i czekanie na reakcję, przy jej braku- zatrzymanie i oderwanie przednich nóg. Następnym razem ja otrzymałam pasaż :)))


Hhihihi czyli jak w 5 lekcji nauczyć konia pasażu :D Tak serio to przygotowania trwają odkąd konia mam, przez całą skalę przepuszczalności, treningi ujeżdżeniowe zwiększające siłę i świadomość, pracę z ziemi dającą bezpieczeństwo, szybkie reakcje i wyuczone zachowania aż do wrodzonego intelektu konia i nici porozumienia między nami, naszej pięknej relacji :))

Uczucie weny, zaskoczenia i dumy jakie na mnie spadło... nie do opisania!!!!!!!!! Najpiękniejsza rzecz, jaka do tej pory wydarzyła się w moim jeździectwie!!!!!! Wynagradza to wszystko, zawody przestają się liczyć w jakiejkolwiek mierze. Czuje się dumna i zaszczycona tym co zaoferował mi koń. Mimo, iż wiem jak wiele sceptycznych opinii jest skierowanych w moją stronę, nie obchodzi mnie to ani trochę! Cóż bowiem może dla mnie znaczyć czyjeś nie poparte głębszym poznaniem słowo wobec piękna tego co osiągam z moim koniem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz