Kresy. Między gęstymi lasami, na ziemi obfitej w zwierzynę i roślinność, gdzie do snu ukołysze szum tańczących drzew, a rano obudzą trele rozśpiewanego ptactwa, gdzie łąki pachnące, rzeki szemrzące i jeziora wdzięcznie odbijające promienie słońca - ukryła się niewielka wieś, którą przecinały szerokie pola i kręte drogi. Jadąc w stronę lasu, mijało się kilka domów. Aż dotarło się do urokliwego mostka nad cienką wstążką z rzeczki. Widać stąd było ciemną, drewnianą stajnię, a za nią - tajemniczy dworek o znamiennej historii...
Stajnia Makoszka.
Rok 2012, maj.
Trzeci raz w Makoszce. Wszystko zielone, świeże, zadowolone.
"Wszystko będzie takie nowe i takie pierwsze", a między innymi, nowe konie - haflinger i hucułek.
- Kaja, spróbuj wziąć Kiki z okólnika, wyczyścimy ją i pójdziemy na lonżownik. - usłyszałam propozycję. Już jeden koń wyczyszczony, ruszony. Teraz przyszedł czas na pręgowaną.
- Jasne, wezmę tylko uwiąz i kantar. - Na terenie przystajennego padoku kręciły się konie. Między nimi przepiękna blondgrzywa i gniada, tą drugą miałam teraz za zadanie złapać. Przeszłam pod drewnianym ogrodzeniem i, troszkę przestraszona takim nagromadzeniem koni w jednym miejscu, zaczęłam podchodzić ostrożnie w stronę klaczek. Kiedy tylko mnie zobaczyły, zrobiły szybki w-tył-zwrot! i odeszły w drugi róg. Westchnęłam tylko z poczucia bezsilności i zaczęłam, bezowocnie, chodzić za nimi z nadzieją, że w końcu pozwolą do siebie podejść. Blondgrzywa nawet dała się dotknąć. Pręgowana - za nic w świecie. Zrezygnowałam. "Co robię nie tak?"...
Nadeszły wakacje. Obozy...
Konie puszcza się na pastwiska. Poszłyśmy tam razem z Artemidą (moją małą, kochaną, dobrą duszyczką) obserwować konie i pobyć z nimi. Przed obozami zdążyłam wstępnie zapoznać się z pojęciem "natural horsemanship", join-up'em, 7 grami, podstawami mowy ciała zwierząt i komunikacji międzygatunkowej. Moja wiedza była tylko szczyptą w kopalni soli, a wydawało mi się wtedy, że ciut-ciut i przewrócę świat do góry nogami tymi metodami, odkryję Amerykę i może, kto wie - obudzę w sobie drzemiącą naturę prawdziwej zaklinaczki? Ta naiwność była całkiem urocza :).
Pręgowana Kiki była na pastwisku razem z innymi końmi. Oczywiście, jak tylko się na nią spojrzało z zamiarem podejścia - czytała w myślach i pryskała jak bańka mydlana. Ale byłyśmy uparte. Powoli przekonywałyśmy ją, że wcale nie jesteśmy groźne. Udało się do niej zbliżyć! Na chwilkę, ze stopklatką na podanie pod pysk zerwanej trawy (jakby dookoła wcale jej nie było na pęczki). Mimo to, wciąż odchodziła.
Na jazdy mało kto zachwycał się jej przydziałem. Podczas czyszczenia koni co raz z boksu hucułka wymykały się kwiknięcia. Podnieść nogę? Chyba żartujesz, prędzej zostanę jednorożcem! Jakoś radziliśmy sobie biorąc ze sobą drugi uwiąz i podnosząc przody w ten sposób. Tyły były dla samobójców. Ochraniacze jakimś cudem raz zawitały na jej nogach. Potem śmiałych nie było.
Po wyjściu przed stajnię, hucuł się niemiłosiernie kręcił, ocierał, popychał głową. Przy wsiadaniu - szczególnie dla mnie ( wsiadanie było od początku jedną z najbardziej wymagających czynności, tak samo jak zsiadanie przez wiele miesięcy) to była masakra. Łaziła non-stop. Jak już człowiek się znalazł na jej grzbiecie, miał wrażenie, że hucuł totalnie o tym zapomniał. Szedł, gdzie chciał, wpychał się za czyjś zad i tam trwał. Ale, ale! Była zasada - ja włażę w zadki, ale mój to świętość! Tylko podejdź od tyłu, a poznasz, co to furia smoka. Na jazdach najchętniej chodziła za Azją - niezmąconym spokojem. Przyklejała się do ogona i mogłeś rzucać kierownicę. Jak decydowałeś się na sterowanie, to sory memory. Hucuł przecież dobrze wie, dokąd iść - nie masz po co się wtrącać. Oczywiście - mogłeś. Ale wtedy musiałeś wykazać się nerwami ze stali, uporem osła i walecznością lwa w dążeniu do obranego celu. Potem już tak ciężko nie było, ale i tak zwierzę zapominało co jakiś czas, że siedzisz na jego szlachetnym grzbiecie.
Kiki była dobra na horseballu. Niebieska piłka okazała się niczym strasznym i nawet można było ją kopnąć. Ale czyjś zadek zazwyczaj tak czy owak w ogólnym rozrachunku wygrywał.
Podczas naszych późniejszych przyjazdów z Artemis próbowałyśmy coś robić z końmi metodami "naturala". Po przebytym przeze mnie kursie JNBT spróbowałyśmy m.in. technikę lwa wymyśloną przez Roberta Millera na haflingerce i Kiki i wyszło całkiem pozytywnie. Ja przykleiłam do siebie loczek blond, a Arcia miała za zadanie zrobić to samo z hucułem. Konie nie odstępowały nas na krok. Próbowała tego samego ze swoją makoszkową miłością, młodą kasztanowatą klaczką - wynik był ciekawy. Koń puszczony luzem na zamkniętym padoku przestał uciekać. Wtedy jeszcze nie dokońca jasne było dla nas, dlaczego nie podążała od razu za człowiekiem, ale z upływem czasu i przybyciem doświadczenia wszystko się rozjaśniało.
Kiki z kolei nie sprawdziła się do końca jako koń rekreacyjny. Dzielnie popracowała, ale nie był to najlepszy koń do nauki obejścia i jazdy. Na ferie zimowe już wiedziałam, że hucułek ma być sprzedany. Zaczęłam z nią pracować podczas zimowisk dzięki namowie Artemidy. Moim głównym celem było bezstresowe założenie jej ochraniaczy.
Na samym początku przyciągnęłam ją do siebie utrwalonym "lwem", odczulałam powoli natarciem i odwrotem całe jej ciało i kiedy tylko zaczęła pozwalać na dotyk nóg batem, rękoma, chustkami i reklamówką, zaczęłam z ochraniaczami. Na początku chciała je zrzucić, ale trzymałam je przy nogach do momentu, w którym zdawała sobie sprawę, że takie zachowanie nic nie daje i rezygnowała. Wtedy zabierałam ochraniacze. Jednego z pierwszych wieczorów przyszłam pod stajnię niemal eksplodując z radości. Kiki miała założony jeden ochraniacz przedni. Pękałam ze szczęścia i dumy. Po kilku dniach stała już bez ruchu i nawet nie spojrzała na mnie, kiedy zakładałam ochraniacze. Chodziła przyklejona jak piesek i grzecznie pozwalała się dotykać.
Pierwszy wielki sukces. "Myślę o tym, żeby ją kupić". Kilka miesięcy później była już moja, co wcale a wcale nie było łatwą decyzją w podjęciu i realizacji. Została w Makoszce, ale z innym właścicielem.
Zdjęcie Aleksandry Szczęśniak |
Przyjeżdżam do Kiki co tydzień. Jest niesamowitym koniem - przeżywa ze mną czasy lepsze i gorsze, czasy, w których miałam kryzys ciągnący się do ostatnich tygodni i czasy wypełnione spełnieniem. Mimo, że miałam momenty całkowitego zagubienia, wiedziałam, że koń zaakceptuje wszystko. Oceni wedle uczynków, zareaguje tak, jak podpowie mu instynkt i natura. Zweryfikuje mnie jak nikt inny. Pozwoli odkryć, że nikomu niczego nie muszę udowadniać, mam prawo do bycia słabą, do popełniania błędów. A przede wszystkim przybliży do wniosku, że nie ma wstydu w przyznawaniu się do swoich granic, niedociągnięć, braków. Teraz dopiero naprawdę wiem, że kiedy się pogarsza, niczym złym nie jest zsiąść z konia, skończyć pracę. Ważne, czy mamy siłę wrócić, naprawić. Do tej pory zdażało mi się wybuchać, kiedy sytuacja kumulowała się do stanu krytycznego. Tylko dlatego, że nie potrafiłam przestać, że byłam ślepo uparta. Robiłam ponad możliwości, którymi dysponowałam w danym momencie.
Frustracja to straszliwe uczucie.
Wcześniej mi się to nie zdażało, nie na początku drogi. Dopiero od paru miesięcy.
Cudownie jest z pełną świadomością zamknąć to błędne koło.
Przede mną kolejny weekend.
Wrócę. Będę powoli naprawiać to, co w sobie zepsułam.
I umacniać to, co dobre, ażeby nam się z hucułkiem lepiej żyło.
Notatka dla mnie, o Kiki:
-nie przepadałam za hucułem, nie było "chemii" na początku
-chciałabym dobrze przygotować ją do rajdów, terenów i spacerów
-nigdy nie spodziewałam się, że kupię konia przed skończeniem pełnoletności
Doszłam do wniosku, że mam słabe procesy nerwowe.
Hucuła trudniej określić. Jest raczej introwertyczny, ale ma zabawne i poważniejsze momenty, w których wyrażanie "zdania" przychodzi jej z nadmierną łatwością. Typ wiercipięty, ale zazwyczaj nieskory do rwania do przodu. Niezwykle ciągnie ją do maksymalnej wygody. Co ciekawe, w stadzie najczęściej przykleja się do najmniej ruchliwego osobnika i tam okazuje wyraźnie, jak to jest jej przyjemnie. Szuka kontaktu, interesuje się nowymi rzeczami, jednak w nowych sytuacjach nieraz szybko zdaża jej się spanikować. Przy większych wymaganiach, kiedy zauważy brak "argumentów" - okazuje niezadowolenie lub zniecierpliwienie. Z chęcią dotyka - rzeczy, ludzi. Często chce utrzymywać cielesny kontakt lub dokładnie obserwować to, co się z nią robi. Kiedy tylko ma okazje, pokazuje swoje pomysły i dokonuje własnych wyborów. W stadzie ma średnią pozycję - jest raczej ostrożna i ustępuje za wczasu, nie wdając się w "dyskusje", ale wyraźnie kuli się i przepędza tych, których uważa za niższych.
Oczywiście - jeśli się z nią prawidłowo obchodzi i konsekwentnie z odpowiednim wyczuciem pracuje, jest koniem niemalże perfekcyjnym.
Wiktoria (Kiki), skończone 3 lata, podczas III Ścieżki Huculskiej Ziemi Kutnowskiej (płyta) |